Londyn. Sroldyn. Przemokłam już do suchej nitki, a ledwo
co zdążyłam wychylić się zza drzwi terminala Heathrow. Zanim dotarłam do
autokaru, szamocząc się z moją walizką miałam w moich adidasach małe jeziorko.
Pogoda nawet nie zamierzała się poprawić. Wszyscy z opuszczonymi głowami próbowali
jak najszybciej dostać się do ciepłego, suchego i klimatyzowanego pojazdu. Jedynie
Piotrek i Grzesiek skakali wokół swoich walizek ciesząc się jak małe dzieci.
- Co Wy do cholery wyprawiacie? – krzyknął zdenerwowany
Ignaczak, gdy wszyscy zajęli już swoje miejsca w autobusie, a kierowca czekał z
odjazdem tylko na przybycie tych dwóch debili, którzy w tym momencie wychwalali
londyński deszcz odprawiając szamańskie tańce.
- Łapiemy krople deszczu. Przecież lipcowy deszcz
przynosi wzrost! – oznajmił Piter drwiącym tonem.
– Nie mów, że nie wiedziałeś? Ty jako pierwszy powinieneś
tutaj hasać Krasnalu – zaśmiał się Kosok.
- Powiedzcie mi, że oni tylko udają, proszę – z impetem
uderzyłam czołem o szybę.
- Z tego co wiem to majowy deszcz przynosi wzrost –
zaśmiał się Winiarski – przynajmniej Daga wciskała kiedyś taki kit Oliemu….
- Jedźmy bez nich – jęczał Kurek – przynajmniej będę miał
spokój w pokoju.
- Przecież nie możemy zostawić ich na pastwę losu. Musicie
mieć dobrych środkowych! – ostudzałam zapały Bartka jednocześnie masując obolały
płat czołowy.
- Mamy Możdżona! Przynajmniej ma większy IQ niż tych
dwóch razem wziętych – Jarosz wzruszył obojętnie ramionami.
- Rzucę im plan Londynu, będę tak miły i zaznaczę nawet
nasz hotel – Kurek wywrócił oczami i wyszukał w plecaku potrzebne narzędzia – Może
dotrą na uroczyste otwarcie.
Już po chwili mogliśmy tylko machać na pożegnanie naszym
niezawodnym środkowym, ponieważ jak dla mnie całkiem beznadziejny pomysł Bartka
został przegłosowany w demokratycznym głosowaniu, w którym jedynie ja
głosowałam za poczekaniem na nasze przygłupie sierotki. W nagrodę za
solidaryzowanie się z „wrogiem” dostałam możliwość dołączenia do tańczących z deszczem.
- Masz u mnie wielkiego minusa – dodał na koniec Kurek
marszcząc czoło w typowy dla siebie sposób.
- Zrozum, że oni mają mózgi wielkości orzeszka laskowego!
Jeżeli się zgubią to będzie to tylko i wyłącznie Wasza wina – pogroziłam im
palcem.
Oburzona wybrałam sobie najdogodniejszą pozycje, jaką
tylko mogłam przybrać na ograniczonej przez Zibiego powierzchni siedzenia i przybierając
śmiertelnie poważną i urażoną minę wbiłam wzrok w mijane krajobrazy.
- Nie denerwuj się już tak. Przecież Andrea nie da chłopakom
zaginąć – zaczął Bartman delikatnie głaszcząc moje włosy – Kołcz nie jest aż
tak głupi, chociaż czasem lubi sobie z nas pożartować. We wszystkim trzeba znać
umiar.
- Co to ma do rzeczy? Przecież zgodził się zostawić ich
na lotnisku!
- Akurat tych dwóch delikwentów ma wszczepione chipy, aby
łatwiej było ich zlokalizować – zaśmiał się atakujący obdarzając moją skroń
całusem – Nie panikuj już tak. Nic im nie będzie.
To co dzieje się w naszej reprezentacji nigdy nawet nie
przyszłoby mi do głowy. Nie uwierzycie,
dopóki nie zobaczycie.
Po długiej i męczącej jeździe autokarem, a muszę
przyznać, że dziwnie jechać nie po tej stronie drogi co normalnie dotarliśmy,
dotarliśmy pod bramy Wioski Olimpijskiej. Odszukałam w notesie nazwę hotelu, w
którym miałam nocować i niezmiernie się ucieszyłam widząc taką samą nazwę po
drugiej stronie ulicy.
- To ja lecę do siebie – wskazałam na budynek i ucałowałam
w policzek Zbyszka – Zgadamy się później.
- Ale gdzie Ty się wybierasz? - atakujący złapał mnie za nadgarstek i
przyciągnął do siebie – Nasz pomocnik statystyka trafił do szpitala i został
wpisana na jego miejsce – oznajmił.
- Witamy w Olympic Park – zaanonsował Ignaczak pokazując
ruchem ręki wielkie neonowe logo.
- A już myślałam, że sobie od Was odpocznę – westchnęłam rozmasowując
skronie.
- My też mieliśmy nadzieję na chwilę spokoju od
rozhisteryzowanego rudzielca, co nie Zibi? – zagaił Kuraś, który momentalnie
został zbesztany spojrzeniem Bartmana.
- Ja tak wcale nie myślałem! Kurak mnie wkręca! – bronił się
rękami i nogami.
- Tylko winni się tłumaczą – szepnął Winiarski szyderczo
się uśmiechając.
Pokiwałam z politowaniem głową i wręczyłam moją walizkę
Zbyszkowi. Jakąś karę przecież musi odbyć. Jako, że z nieba znów z mżawki
zrobiła się ulewa pobiegliśmy do centrum informacyjnego, aby dowiedzieć się,
gdzie zostaliśmy zakwaterowani. Jak na złość budynek ten mieścił się
praktycznie na drugim końcu Wioski. W tym Londynie to chyba nas nie lubią.
- „Reception” – odczytał Kubiak – To chyba tu, u pani
Zosi na biurku stoi tabliczka z podobnym napisem.
- Miałeś podszlifować angielski – Winiar klepnął go w bark
– przecież nawet małe dziecko wie, że „Reception” to recepta… Helloł tu pewnie
dają witaminki czy coś.
- Jak Wy dzieci wychowacie… - załamałam ręce i weszłam za
trenerami do obszernego hallu.
- A widzisz! Mówiłem, że to tutaj! – naigrywał się Dziku.
Tak jak kazał Andrea rozsiedliśmy się na wygodnych
białych kanapach, ponieważ rejestracja zespołu mogła chwilę potrwać. Jakież
było nasze zaskoczenie, gdy zza kolumny wyłonili się Piotrek z Grześkiem.
Zadowoleni sączyli jakieś kolorowe napoje.
- Wreszcie jesteście! Długo kazaliście na siebie czekać –
przywitał nas Nowakowski rozsiadając się w fotelu.
- Jak… wy… tu…. tak
szybko – Kurek wyglądał co najmniej jakby zobaczył ducha!
- Metro, kochany. Metro – Kosa poklepał go po policzku
upijając łyk napoju.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Schował twarz w ramie
Zbyszka i śmiałam się jak małe dziecko, aż nie mogłam złapać tchu.
- Rude i dzieci głosu nie mają! – fuknął obrażony Bartek
obracając się do nas plecami.