poniedziałek, 30 grudnia 2013

Trzydzieści osiem.

Tydzień później z przyklejonym do twarzy uśmiechem wysiadłam pod jednym z warszawskich domków jednorodzinnych.  Zbyszek jak na dżentelmena przystało podał mi w dłoń, a w drugiej trzymając nasz bagaż, prowadził do drzwi.
Przyjechaliśmy dzień wcześniej, aby uniknąć szykowania się na ostatnią chwilę. Bartman przestrzegł mnie przed wszystkimi swoimi wścibskimi ciotkami, czekającymi tylko na nowy kąsek do plotkarskiego pożarcia, którym ewidentnie miałam stać się ja.
-  Wiem, że to może dzieję się szybko i w ogóle – zaczął siatkarz gdy zbliżaliśmy się już do ganku – ale witaj w moim  rodzinnym domu.
Na jego twarzy wymalował się jeden z największych i najszczerszych uśmiechów jakie kiedykolwiek widziałam. Wreszcie był naprawdę szczęśliwy.
- Dawno tu nie byłem – przyznał otwierając drzwi – Mamo! Tato!
Gdy usłyszałam zbliżające się kroki serce zaczęło mi mocniej bić, o wiele za mocno! Nogi zrobiły mi się jak z waty, na skórze pojawiła się gęsia skórka, a ciało ogarnęły dziwne dreszcze. Czułam się słabo, jakbym zaraz miała stracić przytomność i upaść na ciemne, mahoniowe panele.
- Zbyszku! Wreszcie przyjechałeś – około pięćdziesięcioletnia kobieta wycałowała swojego syna, a trochę straszy od niej mężczyzna uścisnął jego dłoń.
Rodzice.
- Też się cieszę, że Was widzę, ale pozwólcie, że Wam kogoś przedstawię – wtrącił, gdy jego mam już miała wypuścić ze swoich ust pokot słów.
- Ach tak, właśnie miałam pytać, kogo tu ze sobą przywiozłeś! – klasnęła w dłonie lustrując mnie swoim bystrym spojrzeniem.
Zielone tęczówki zbadały każdą doskonałość i niedoskonałość mojego ciała. Czułam jej wzrok na każdym milimetrze mojego ciała.
- To jest Agnieszka – objął mnie delikatnie, lecz jednakowo też i zaborczo – moja dziewczyna.
Przyznam, że pod ciężarem spojrzeń państwa Bartman nieco się speszyłam. Nieco bardzo! Policzki pewnie płonęły mi już ogniem. Trwaliśmy w napięciu i ciszy. Mierzyliśmy się spojrzeniami, jakbyśmy prowadzili na nie swego rodzaju wojnę. Modliłam się, żeby ktoś w końcu przerwał to milczenie. I mimo, że trwało ono kilka sekund, a nawet i zapewne milisekund, dla mnie była to cała wieczność.
- Miło Cię poznać – pani (jak mi wcześniej powiedział Zibi) Jadwiga wyściskała mnie chyba za wszystkie czasy.
Pierwsze koty za płoty.
Pan Leon również nie szczędził uścisków.
- Pierwszy raz witam dziewczynę mojego syna – tłumaczył swojej małżonce, która ze śmiechem wytykała mu zdradę.
- To może idźcie się odświeżyć, a ja podam obiad – zaproponowała Jadwiga – przygotował Twój pokój Zbysiu. Wystarczy Wam jeden, czy szykować drugi?
- Niech się pani nie kłopocze – szybko odmówiłam.
- Kochanie to już nie te czasy, co zakochani w dwóch pokojach śpią – rzucił Leon podszczypując swoją małżonkę w bok.
- Masz rację. No niech będzie. Zbysiu przygotowałam Twoją ulubioną pieczeń! – pociągnęła za policzki siatkarza, po czym zniknęła w kuchni.

- Maminsynek! – zaśmiałam się, gdy przekroczyliśmy już próg jego sypialni.
Ciemnoniebieskie ściany. Duże łóżku. Drewniane biurko, szafa i komoda. Na ścianach pełno dyplomów, pucharów i statuetek. Ach i duże okno, ukazujące piękny sad za domem.
- Odszczekaj to!  - zażyczył sobie przymykając nogą drzwi i odstawiając na bok walizkę.
- W samochodzie została jeszcze moja sukienka i twój garnitur – zmieniłam temat.
- Odszczekaj to – powtórzył zbliżając się do mnie.
- A co jeśli nie? – skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej i powoli wycofywałam się do tyłu.
Ścinana.
- Zapędziłaś się w kozi róg – parsknął śmiechem rzucając się w moim kierunku niczym hiena na padlinę.
- Zmieniasz się w wilkołaka? – uniosłam brwi do góry.
- Chciałabyś – rzucił napierając swoimi wargami na moje.
W odwecie przygryzłam jego dolną wargę i błyskawicznie wyswobodziłam się z jego objęć. Zaczęliśmy ganiać się po całym pokoju, przewracając się o rzucane w swoją stronę poduszki po około 10 minutach skapitulowałam i zmęczona opadłam na łóżko. Chwilę później obok mnie spoczął także i Zibi. Podwinął do góry moja koszulkę. Palcem zaczął kreślić na brzuchu jakieś niezidentyfikowane przeze mnie wzorki,.
- Nudzi Ci się maminsynku? – uniosłam się do góry mierzwiąc dłonią jego włosy.
- Znowu zaczynasz? – również się podniósł i wykonując jeden zwinny ruch, zawisnął nade mną.
Tym razem przygryzłam swoją wargę widząc jak Bartman coraz bardziej nachyla się nade mną. I znów jego miękkie wargi spoczęły na moich. I znów poczułam szalejące w brzuchu motyle, a na rękach pojawiła się gęsia skórka.
- Ja Ci chyba jeszcze czegoś nie pokazywałem! – zerwał się na równe nogi i podbiegł do walizki – zamknij oczy – zarządził.
Przysłoniłam oczy dłońmi. Kilka sekund później poczułam coś ciężkiego na mojej szyi.
- Możesz już otworzyć.
Spojrzałam w dół, a widząc złoty medal uśmiechnęłam się szeroko.
- Medal jest dla Ciebie, a statuetkę oddam rodzicom – oznajmił ściskając w dłoniach swoją nagrodę indywidualną.
- Nie mogę tego przyjąć. Przecież to Twój medal – zaczęłam zdejmować krążek.
- Wygrałem go z myślą o Tobie. To Ty dałaś mi siłę aby walczyć.
Utkwił swoje przeraźliwie zielone tęczówki w moich oczach. Ułożyłam dłonie na jego policzkach zostawiając na jego ustach namiętny pocałunek.
- Chyba muszę częściej przynosić Ci medale – zaśmiał się znów zatapiając się w moich wargach.

Obiad upłynął nam w miłej atmosferze. Zbyszek opowiadał o zgrupowaniach w Spale i Lidze Światowej. Na prośbę matki wspomniał również o naszym pierwszym spotkaniu w sklepie Cecylii. Pan Leon prawie popłakała się z rozpierającej go dumy, gdy syn wręczył mu statuetkę.

Po obiedzie wybraliśmy się z Zibim na spacer po okolicy. Słońce świeciło niemiłosiernie. Nasunęłam na oczy okulary przeciwsłoneczne i starałam się dorównać kroków siatkarza, które jak się domyślacie były dwa razy dłuższe od moich.


***
Wow, melduje się z 38!
Wymęczoną i o niczym 38!

Sylwester już jutro.
Przydałoby się podsumować moje pokręcone życie.
Ciekawe czy znajdą się do tego chęci i przy 2013 potawie "plus", czy "minus".
A u Was jak?
Świetujecie w gronie znajomych czy przed telewizorem?
Rok był udany? Czy bardziej zmierzał ku apokalipsie własnego życia?

Pozdrawiam,
M. 

Ps. Oby 2014 był o wiele lepszy, nie tyle co dla mnie i Was, a dla naszych siatkarzy! 

sobota, 14 grudnia 2013

Trzydzieści siedem.

Byłam totalnie zaskoczona postawą Zbyszka na tych zakupach. Z wielką łatwością poruszał się między stojakami wybierając co rusz to nowe sukienki. Przymierzyłam już ich ponad dziesięć, ale żadna z nich nie miała – jak to określił Zibi – „tego czegoś”.
- Mam taką świetną propozycje – zagaiłam opadając na miękką kanapę w jednej z kawiarenek – może pójdziesz na to całe wesele sam? Nie będzie problemu z moją sukienką.
Popatrzył na mnie z mordem w oczach. Co uświadomiło mi, że to był głupi pomysł i nigdy nie wcielimy go w życie.
- Aguś, nawet nie myśl sobie, że zostawię Cię w Rzeszowie i pojadę sam do Warszawy.
- Wesele jest w Warszawie? – zaskoczona, aż otwarłam usta.
- Nie mówiłem Ci? – zmarszczył czoło.
- Nie raczyłeś.
Wzruszył ramionami pytają co słodkiego życzę sobie na wzmocnienie przed kolejną dawką sukienek do przymierzenia. Zdecydowaliśmy się na szarlotkę z bitą śmietaną.
- Po takiej bombie kalorycznej to ja się już w nic nie zmieszczę – mruknęłam podsuwając Zbyszkowi kawałek mojego deseru.
- Przestań tak gadać. Sama skóra i kości – zaśmiał się – zaczynam się obawiać, że następnym razem jak Cię przytulę, to zostaniesz zgnieciona.
- Bardzo zabawne, Bartman! – sprzedałam mu kuksańca w bok – już od jakiegoś czasu planuje zrzucić kilka kilogramów, ale ciągle powtarzam sobie, że zacznę od jutra.
- Iśka, nie pierdol! – fuknął regulując rachunek – mam najzgrabniejszą i najpiękniejszą dziewczynę na świecie! – dodał chwytając mnie za rękę i splatając ze sobą nasze palce.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Nazwał mnie swoją dziewczyną co wywołało u mnie niemałe palpitacje! Uśmiech sam wkradł mi się na usta. I pomyśleć, że przez swoją głupotę i przekonania mogłam to wszystko zaprzepaścić.
- Przyzwyczajaj się. Teraz będę Cię zabierać na wszystkie rodzinne spotkania – cmoknął w powietrzu podając mi kolejną sukienkę.
- W co ja się wpakowałam – mruknęłam do lustrzanego odbicia.
- Słyszałem to! – pokiwał z politowaniem głową zamykając drzwi przymierzalni.
Delikatnie włożyłam na siebie beżową sukienkę z grubymi ramiączkami, z bogato zdobionym gorsetem i zwiewnym dołem. Obróciłam się dookoła własnej osi wpuszczając do środka zniecierpliwionego już siatkarza.
- Chyba wreszcie znaleźliśmy idealną sukienkę – uśmiechnął się zawadiacko obejmując mnie od tyłu w pasie.
- Mi też się podoba – mruknęłam przeciągle czując wargi Zbyszka na moim ramieniu.
- Bierzemy ją? – zapytał patrząc przed siebie w lustro, w którym się odbijaliśmy.
- Jeżeli dzięki temu odwieziesz mnie do domu, to tak, bierzemy – obróciłam się i wbiłam palca między jego żebra, co nie wywołało u niego żadnej, nawet najmniejszej reakcji. Skubany, pakuje na siłowni.
- Jeszcze dokupimy dla mnie krawat – rzucił wychodząc z przebieralni.
Przebrałam się w swoje ubrania, a sukienkę powiesiłam na wieszaku. Zbyszek czekał już przy kasie z wyciągniętą na wierzch kartką kredytową. Po niemałej sprzeczce o to kto ma zapłacić, skapitulowałam i pozwoliłam mu zrealizować transakcje.
Zanim dokończyliśmy nasz maraton po sklepach, a okazało się, że Zbyszek potrzebuje jeszcze produktów do uzupełnienia lodówki, a ja kilku środków czystości i kosmetyków, na dworze zrobiło się już ciemno. Zamówiliśmy sobie chińszczyznę na wynos i wróciliśmy do samochodu.
Na dworze było całkiem ciepło. Mamy przecież początek wakacji.
- Zabiorę Cię w fajne miejsce – oznajmił odpalając silnik.
Po blisko piętnastu minutach znaleźliśmy się za miastem. Bartman skręcił w poczną, żwirową uliczkę prowadzącą na niewielkie wzgórze. Zaparkował auto na samym szczycie pagórka. Usiedliśmy na masce samochodu i zajadaliśmy się ryżem z warzywami i opiekaną piersią z kurczaka.
- Jestem najszczęśliwszym facetem w tej galaktyce – wręcz krzyknął pomagając mi zeskoczyć na ziemie, po czym mocno przytulił do swojego torsu.
- Zostańmy tu jeszcze – poprosiłam głęboko patrząc w jego zielone oczy.
- Jak sobie życzysz – uśmiechnął się szarmancko.
W czasie gdy Zbyszek chował puste pudełka po naszej kolacji ja usiadłam na trawie i wpatrywałam się w uśpione miasto. Chwilę później Zibi położył się obok mnie podkładając ręce pod głowę. Po jego długich namowach w końcu mu uległam i ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej. Wbiliśmy wzrok w rozgwieżdżone niebo.
- Pomyśl życzenie – wskazał na spadającą gwiazdę – ale nie mów na głos, bo się nie spełni.
- Ja już. Teraz Twoja kolej – wskazał na kolejne lecące do ziemi światełko.
Zamyśliłam się. Zaczęłam się zastanawiać czego tak naprawdę chcę od życia.
Pieniędzy? Szczęścia? Zdrowia? Miłości? Rodziny?
Ewidentnie od życia najbardziej pragnę miłości. I choć trudno w to uwierzyć naprawdę tak jest. Pragnę miłości, tej która daje nieopisane szczęście i radość. Pragnę codziennie budzić się i zasypiać obok osoby, którą darze nadzwyczajnie silnym uczuciem. Obok niejakiego Zbyszka Bartmana, który teraz zakręca moje rude pukle włosów wokół swojego palca.
Życzę sobie, aby uczucie, które narodziło się między mną, a Zbyszkiem nigdy nie wygasło.

~~*~~
A czego on chce od życia? Czego on tak naprawdę pragnie i o czym marzy?
Pragnie Jej, tak bardzo jak niczego innego na świecie. Bardziej niż kontraktu z najlepszym klubem świata i złotego medalu olimpijskiego. Bardziej niż zaproszenia do telewizji śniadaniowej i poznania top modelek świata. Bardziej niż fortuny, której nigdy się nie dorobi. Pragnie jej ponad wszystko. Pragnie jej szczęścia, uśmiechu, bliskości. Kocha Ją i nic ani nikt tego nie zmieni.
Życzę sobie, aby uczucie, które narodziło się pomiędzy mną, a Agnieszką nigdy nie wygasło.
Podnieśli się do pozycji siedzącej. Uniósł do góry kąciki ust i układając swoje dłonie na obu policzkach dziewczyny przyciągnął jej twarz do siebie i wpił się w jej usta. Przeszłych ich dreszcze, które od samego początku towarzyszyły ich chociażby niewielkiemu zbliżeniu; dotknięciu dłoni, przypadkowym muśnięciu skóry opuszkiem palca.
- Kocham Cię – wyszeptał tuż nad jej uchem składając pocałunek na jego płatku.
- Ja Ciebie też, Zbyszku – przylgnęła do jego torsu, a on objął ja ramieniem.
Czuła się bezpiecznie.

A on wreszcie poczuł, że ma dla kogo żyć i walczyć o każdą piłkę. 

środa, 4 grudnia 2013

Trzydzieści sześć.

People stop to turn and stare
Everywhere she goes
Dollar signs and crimson hair
She will steal your soul

Budzę się z uśmiechem na ustach i obawą w głowie. Tysiące pytań. Tysiące całkiem sprzecznych myśli. Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się wszystkich negatywnych obaw. Powłóczając nogami podążyłam do łazienki. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, która powoli wypełniała wannę. Spojrzałam na swoje lustrzane odbicie, a palcem przejechałam po wargach, na których pozostał jeszcze  dotyk Zbyszkowych ust. 
Rozmyślając nad tym jak to cudownie, że dziś sobota w wannie spędziłam blisko pół godziny, a z letargu nieskazitelnej przyjemności wyrwał mnie dopiero dzwonek do drzwi. Zerwałam się na równe nogi, pośpiesznie wybierając się ręcznikiem. Drugim owinęłam nagie ciało i zostawiając na podłodze mokre ślady spojrzałam przez wizjer. Bartman. 
- Tęskniłem - wpadł do mieszkania miażdżąc mnie naciskiem swoich ramion.
- Zibi przecież to tylko kilka godzin - pokręciłam z niedowierzaniem głową.  
- Zbyt długo nie miałem Ciebie aby teraz tracić czas. Alee widzę, że Ci w czymś przerwałem - zmierzył mnie wzrokiem. 
- No jakby nie patrząc to tak - wyszczerzyłam się mocniej zaciskając ręcznik. 
- Powiedziałbym, że mogłabyś tak zostać, ale mamy ważną sprawę do załatwienia. Jadłaś śniadanie? - zapytał, gdy ja z powrotem byłam już w łazience.  
Zgarnęłam z pralki przygotowane wcześniej ubrania i zaczęłam zakładać bieliznę, gdy usłyszałam skrzypienie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam opartego o futrynę Zbyszka. Buńczuczny uśmiech nie schodził mu z twarzy. Zrobiło mi się strasznie głupio, więc szybko okryłam się ręcznikiem. 
- Nie masz czego się wstydzić. Myślisz, że nigdy..
- Bartman nawet nie kończ tego co chciałeś powiedzieć - pogroziłam mu palcem. 
- Dobra - jęknął strzelając focha - chciałem się zapytać co chcesz na śniadanie, ale jeżeli jesteś dla mnie niemiła to śniadania nie będzie - obrócił się na pięcie i wyszedł. 
 Nałożyłam krótkie spodenki, a do środka wpuściłam luźny, gładki T-shirt. Przeciągnęłam rzęsy tuszem i rozczesałam włosy, które szybko zaplotłam w warkocz. 
 Zbyszka odnalazłam w salonie. Przeglądał jakiś album ze zdjęciami. Niezauważalnie przeszłam do kuchni, gdzie czekało na mnie śniadanie: kubek gorącej herbaty i kilka tostów z kremem orzechowo-czekoladowym. Usiadłam obok Bartmana i pocałowałam go w policzek. 
 - Dziękuje - posłałam w jego kierunku uśmiech i zaczęłam zajadać się tostami. 
- Masz tu nutelle - wyszczerzył się wskazując na kącik moich ust. 
 Przyłożył kciuk i starł krem. Przejechał palcem na mój policzek i przez chwilę badał strukturę mojej skóry. Napięcie rosło. Serce zwiększyło uderzenia na minutę, a gula w gardle uniemożliwiała mi swobodne oddychanie.
Zbyszku, ewidentnie źle na mnie działasz.
Specjalnie drażnił się ze mną. Powoli przybliżał się do mnie, owiewając moją twarz swoim miętowym oddechem. Miażdżyłam między palcami materiał jego koszulki wbijając się coraz bardziej w oparcie kanapy.
Przecież ja miałam się nie zakochać.
Jego miękkie wargi przylgnęły do moich. Napierał na mnie całym swoim ciężarem wciskając mnie w beżowe poduszki. Zibi lekko poruszył nogą trącając przy tym stojący na ławie kubek. Naczynie z impetem spadło na podłogę rozpadając się na małe kawałeczki.
- Kurr… - burknął zbierając co większe kawałki porcelanopodobnego tworzywa.
- Ty to wszystko potrafisz zepsuć – zaśmiałam się, pomagając mu ogarnąć powstały bałagan.

Po chwili panele w salonie były już ogarnięte, a my zbiegaliśmy po schodach prawie zaliczając bolesne spotkanie z zimną posadzką. Rozgościłam się na fotelu pasażera w Zbyszkowym samochodzie i przez dłuższy czas próbowałam rozgryźć gdzie jedziemy.
- Serio? – jęknęłam, gdy siatkarz włączył kierunkowskaz – jedziemy na zakupy?
Galerie to moja zmora, nocny koszmar i pod tym względem kompletnie różnie się od wszystkich innych kobiet – rasowych zakupoholiczek.
- Bo w weekend szykuję się bardzo ważna okazja i musisz kupić sukienkę – objął mnie w pasie i zamknął samochód – to znaczy ja muszę kupić ją Tobie.
- Ale po co? – spojrzałam na niego niczym na największego debila na świecie.
- Idziesz ze mną na wesele – cmoknął mnie w policzek, gdy przekraczaliśmy próg galerii.
- I Ty mnie o tym teraz tak spokojnie informujesz? – fuknęłam.
- Przypomniałem sobie dzisiaj rano jak zobaczyłem zaproszenie na półce – wzruszył ramionami.
- Ale przecież…
- Nie marudź Słońce. Chodźmy kupić sukienkę – pociągnął mnie w stronę najbliższego sklepu.

Bartman, ja Cię kiedyś zabije. A później siebie. Bo bez Ciebie już nie istnieje.