poniedziałek, 22 grudnia 2014

czterdzieści siedem.

Londyn. Sroldyn. Przemokłam już do suchej nitki, a ledwo co zdążyłam wychylić się zza drzwi terminala Heathrow. Zanim dotarłam do autokaru, szamocząc się z moją walizką miałam w moich adidasach małe jeziorko. Pogoda nawet nie zamierzała się poprawić. Wszyscy z opuszczonymi głowami próbowali jak najszybciej dostać się do ciepłego, suchego i klimatyzowanego pojazdu. Jedynie Piotrek i Grzesiek skakali wokół swoich walizek ciesząc się jak małe dzieci.
- Co Wy do cholery wyprawiacie? – krzyknął zdenerwowany Ignaczak, gdy wszyscy zajęli już swoje miejsca w autobusie, a kierowca czekał z odjazdem tylko na przybycie tych dwóch debili, którzy w tym momencie wychwalali londyński deszcz odprawiając szamańskie tańce.
- Łapiemy krople deszczu. Przecież lipcowy deszcz przynosi wzrost! – oznajmił Piter drwiącym tonem.
– Nie mów, że nie wiedziałeś? Ty jako pierwszy powinieneś tutaj hasać Krasnalu – zaśmiał się Kosok.
- Powiedzcie mi, że oni tylko udają, proszę – z impetem uderzyłam czołem o szybę.
- Z tego co wiem to majowy deszcz przynosi wzrost – zaśmiał się Winiarski – przynajmniej Daga wciskała kiedyś taki kit Oliemu….
- Jedźmy bez nich – jęczał Kurek – przynajmniej będę miał spokój w pokoju.
- Przecież nie możemy zostawić ich na pastwę losu. Musicie mieć dobrych środkowych! – ostudzałam zapały Bartka jednocześnie masując obolały płat czołowy.
- Mamy Możdżona! Przynajmniej ma większy IQ niż tych dwóch razem wziętych – Jarosz wzruszył obojętnie ramionami.
- Rzucę im plan Londynu, będę tak miły i zaznaczę nawet nasz hotel – Kurek wywrócił oczami i wyszukał w plecaku potrzebne narzędzia – Może dotrą na uroczyste otwarcie.
Już po chwili mogliśmy tylko machać na pożegnanie naszym niezawodnym środkowym, ponieważ jak dla mnie całkiem beznadziejny pomysł Bartka został przegłosowany w demokratycznym głosowaniu, w którym jedynie ja głosowałam za poczekaniem na nasze przygłupie sierotki. W nagrodę za solidaryzowanie się z „wrogiem” dostałam możliwość dołączenia do tańczących z deszczem.
- Masz u mnie wielkiego minusa – dodał na koniec Kurek marszcząc czoło w typowy dla siebie sposób.
- Zrozum, że oni mają mózgi wielkości orzeszka laskowego! Jeżeli się zgubią to będzie to tylko i wyłącznie Wasza wina – pogroziłam im palcem.
Oburzona wybrałam sobie najdogodniejszą pozycje, jaką tylko mogłam przybrać na ograniczonej przez Zibiego powierzchni siedzenia i przybierając śmiertelnie poważną i urażoną minę wbiłam wzrok w mijane krajobrazy.
- Nie denerwuj się już tak. Przecież Andrea nie da chłopakom zaginąć – zaczął Bartman delikatnie głaszcząc moje włosy – Kołcz nie jest aż tak głupi, chociaż czasem lubi sobie z nas pożartować. We wszystkim trzeba znać umiar.
- Co to ma do rzeczy? Przecież zgodził się zostawić ich na lotnisku!
- Akurat tych dwóch delikwentów ma wszczepione chipy, aby łatwiej było ich zlokalizować – zaśmiał się atakujący obdarzając moją skroń całusem – Nie panikuj już tak. Nic im nie będzie.
To co dzieje się w naszej reprezentacji nigdy nawet nie przyszłoby mi do głowy. Nie uwierzycie, dopóki nie zobaczycie.
Po długiej i męczącej jeździe autokarem, a muszę przyznać, że dziwnie jechać nie po tej stronie drogi co normalnie dotarliśmy, dotarliśmy pod bramy Wioski Olimpijskiej. Odszukałam w notesie nazwę hotelu, w którym miałam nocować i niezmiernie się ucieszyłam widząc taką samą nazwę po drugiej stronie ulicy.
- To ja lecę do siebie – wskazałam na budynek i ucałowałam w policzek Zbyszka – Zgadamy się później.
- Ale gdzie Ty się wybierasz?  - atakujący złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie – Nasz pomocnik statystyka trafił do szpitala i został wpisana na jego miejsce – oznajmił.
- Witamy w Olympic Park – zaanonsował Ignaczak pokazując ruchem ręki wielkie neonowe logo.  
- A już myślałam, że sobie od Was odpocznę – westchnęłam rozmasowując skronie.
- My też mieliśmy nadzieję na chwilę spokoju od rozhisteryzowanego rudzielca, co nie Zibi? – zagaił Kuraś, który momentalnie został zbesztany spojrzeniem Bartmana.
- Ja tak wcale nie myślałem! Kurak mnie wkręca! – bronił się rękami i nogami.
- Tylko winni się tłumaczą – szepnął Winiarski szyderczo się uśmiechając.
Pokiwałam z politowaniem głową i wręczyłam moją walizkę Zbyszkowi. Jakąś karę przecież musi odbyć. Jako, że z nieba znów z mżawki zrobiła się ulewa pobiegliśmy do centrum informacyjnego, aby dowiedzieć się, gdzie zostaliśmy zakwaterowani. Jak na złość budynek ten mieścił się praktycznie na drugim końcu Wioski. W tym Londynie to chyba nas nie lubią.
- „Reception” – odczytał Kubiak – To chyba tu, u pani Zosi na biurku stoi tabliczka z podobnym napisem.
- Miałeś podszlifować angielski – Winiar klepnął go w bark – przecież nawet małe dziecko wie, że „Reception” to recepta… Helloł tu pewnie dają witaminki czy coś.
- Jak Wy dzieci wychowacie… - załamałam ręce i weszłam za trenerami do obszernego hallu.
- A widzisz! Mówiłem, że to tutaj! – naigrywał się Dziku.
Tak jak kazał Andrea rozsiedliśmy się na wygodnych białych kanapach, ponieważ rejestracja zespołu mogła chwilę potrwać. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy zza kolumny wyłonili się Piotrek z Grześkiem. Zadowoleni sączyli jakieś kolorowe napoje.
- Wreszcie jesteście! Długo kazaliście na siebie czekać – przywitał nas Nowakowski rozsiadając się w fotelu.
- Jak… wy… tu….  tak szybko – Kurek wyglądał co najmniej jakby zobaczył ducha!
- Metro, kochany. Metro – Kosa poklepał go po policzku upijając łyk napoju.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Schował twarz w ramie Zbyszka i śmiałam się jak małe dziecko, aż nie mogłam złapać tchu.

- Rude i dzieci głosu nie mają! – fuknął obrażony Bartek obracając się do nas plecami. 

sobota, 26 kwietnia 2014

czterdzieści sześć

Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie. Kilkakrotnie musiałam zatrzymywać samochód, bo buzujące we mnie emocje utrudniały mi racjonalne myślenie i prowadzenie pojazdu. Kupiłam na stacji benzynowej butelkę zimnej wody, która pomogła mi opanować nerwy. Wzięłam kilka głębokich wdechów i ruszyłam w dalszą drogę do Spały.  Nerwowo przełączałam stacje radiowe, aby choć na chwilę zagłuszyć myśli. Byłam wyczerpana psychicznie i fizycznie.
Do Spały dotarłam późnym wieczorem. Zaparkowałam żółtego garbusa  na podjeździe rodzinnego domu. Po kilka chwilach byłam już na ganku i stukałam w drzwi. Gdy tylko Cecylia je otworzyła utonęłam w jej siostrzanych objęciach.
- Boże Iśka! Co się z Tobą działo? Dlaczego nie odbierałaś telefonów? Zbyszek był gotowy natychmiastowo jechać do Rzeszowa! – z trudem wyłapywałam kolejne słowa, które wypływały jak potok z ust mojej siostry.
- Wszystko Ci wytłumaczę. Teraz musze spotkać się z Zibim – oznajmiłam i zostawiając walizkę w korytarzu wybiegłam z domu i udałam się w kierunku Ośrodka Przygotowań Olimpijskich.
Miałam szczęście, że w recepcji nikogo nie było. Przemknęłam obok kantorka woźnych i złapałam windę. Na korytarzu panował względny spokój. To dziwne, bo o tej godzinie  Ignaczak robił zazwyczaj obchód po pokojach i szukał ekipy do grania w karty.
Na drzwiach pokoju wisiała jeszcze kartka informująca o zakwaterowanych w nim siatkarzach. Leciutko zapukałam.
- Nie zamierzam grać z Tobą w pokera Krzychu – krzyknął automatycznie Bartman otwierając drzwi.
Spojrzałam na Niego zdezorientowana, ale już po chwili zostałam zamknięta w Jego szczelnym uścisku.
Zaczęłam płakać. Łzy mimowolnie ciekły po moich policzkach i nie mogłam tego powtrzymać.
- Aguś, nie płacz. Jestem przy Tobie. Powiedz mi co się stało, nie odbierałaś telefonów, martwiłem się  - szepnął zostawiając na moich ustach krótki pocałunek.
Odgarnął z mojego czoła kosmyk niesfornie opadających włosów i przejechał palcem po rozciętej skroni. Syknęłam z bólu.
- Jezu Chryste! Aga, powiedz mi do cholery jasnej co się stało!
Skulona w kłębek usiadłam w kącie łóżka i otarła mokre policzki. Wzięłam kilka głęboki wdechów próbując choć trochę się uspokoić.
- Przyszedł i zamknął mnie w mieszkaniu. Chciał wyjechać ze mną za granice. Sprzeciwiłam się mu i wtedy popchnął mnie. Zawadziłam o stolik. Tak bardzo się bałam.
Znów nie powstrzymałam łez. Znów moczyłam jego T-shirt rzewnymi łzami. Na samo wspomnienie tych chwil przechodziły mnie zimne dreszcze.
- Ja nie chcę tam wracać, Zbyszek – wyszeptałam, gdy sadzał mnie sobie na kolanach.
Kołysał mnie w przód i w tył dopóki nie przestałam płakać. W międzyczasie w pokoju pojawił się Michał, więc chciałam wrócić do domu. Bartman kategorycznie mi tego zabronił zamykając w jeszcze szczelniejszym uścisku.
Tutaj czułam się bezpiecznie. Między Jego prawym, a lewym ramieniem, wsłuchując  się w Jego miary oddech, który drażnił moją szyję. Tutaj znalazłam swoją bezpieczną przystań.

Obudziły mnie krzyki. Prawdopodobnie był to jeden z siatkarzy, który miał za zadanie zwołać wszystkich na natychmiastową, niezapowiedzianą zbiórkę.
- Zostań tutaj – polecił mi Zbyszek szukając porozrzucanych po pokoju klapek.
Był już przy drzwiach, kiedy wrócił się i delikatnie musnął moje  usta swoimi.
- Zaraz wracam – dodał, gdy czekający na niego Michał coraz bardziej się niecierpliwił.
Uśmiechnęłam się. Pierwszy raz od jakiegoś czasu mimowolnie, nie na siłę uniosłam kąciki ust do góry.
Ogarnęłam wzrokiem pomieszczenie, w którym panował naprawdę ogromny bałagan. Zresztą czego mogłam się spodziewać po dwóch wielkoludach mieszkających na dość niewielkiej powierzchni i prowadzących aktywny styl życia. Wszędzie walały się koszulki i spodenki. Postanowiłam ulżyć choć trochę oczom odwiedzających ten pokój gości i poskładałam porozrzucane ubrania.
- Jezu, stary. Taka dziewczyna to skarb! – krzyknął uradowany Kubiak  widząc stos równo ułożonych T-shirtów – szukałem tej koszulki od dobrych dwóch tygodni. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – dodał całując mnie w policzek.
- Nie zapędzaj się Kubi, ten skarb jednak jest mój – wtrącił Zbyszek, gdy jego przyjaciel obejmował mnie chwilkę za długo.
- Nie przesadzaj, cieszę się Twoim szczęściem – poklepał go po plecach – a teraz wybaczcie, ale zamierzam cieszyć się dniem wolnym.
- Dniem wolnym? – powtórzyłam za Michałem
- Tak, dlatego zabieram Cię na wycieczkę – oznajmił Zibi.
- Wycieczkę?   - spytałam zaskoczona.
- A później odwiozę Cię do Cecylii, abyś mogła się spakować – dodał znikając w łazience.
- Spakować się? – moje źrenice rozszerzyły się jeszcze bardziej.

- No tak, jutro wylatujemy do Londynu. Zapomniałaś? – odparł Michał czym kompletnie mnie zszokował. 

wtorek, 1 kwietnia 2014

Czterdzieści pięć

Co jeśli to wszystko ma się skończyć właśnie tak? Co jeśli związek ze Zbyszkiem nie był pisany właśnie mi? Może po prostu to był zwykły, przelotny romans? Kilka skradzionych pocałunków? Może to Dariusz jest tym jedynym? Przecież o mnie walczy. Cały czas stara się mnie do siebie przekonać. Kocha mnie.
Boże, co się ze mną dzieje?

Jest mi zimno. Przez moje ciało przechodzi fala chłodu, która aż wzdryga mnie od środka. Jest źle. Zimne kafelki już totalnie wychłodziły moje ciało. Powoli, bardzo powoli wstaje i prostuje obolałe kości. Opieram się o umywalkę zrzucając z półki zawieszonej pod lustrem poustawiane kosmetyki, które z hukiem rozbijają się o posadzkę. Chciałam krzyczeć ale z mojego gardła nie mógł wydobyć się nawet najniższy, najkrótszy dźwięk. Byłam jakby sparaliżowana.
To koniec?

Zaczęłam rozglądać się po niewielkim pomieszczeniu, szukając jakieś rzeczy, którą mogłabym się obronić. Postanowiłam zawalczyć. Jeden impuls, jedna myśl dała mi nadzieje, że mam dla kogo walczyć. Przecież nie można poddać się bez jakiejkolwiek próby wybrnięcia z sytuacji, rozwiązania problemu. A mój problem można było określić mianem niezrównoważonego psychopaty goszczącego się gdzieś w moim domu. A ja miałam już plan. Pozornie prosty, choć wykonanie nie było już takie łatwe. Mój wzrok zatrzymał się na stojącym na pralce żelazku.
Uda się?
- Ile jeszcze zamierzasz się przede mną zamykać Kotku? – gdzieś z gębi mieszkania dobiegł mnie jego podniesiony głos.
Głos, który od razu wywołał u mnie odrazę, obrzydzenie i dreszcze. Z łomoczącym w nadludzkim tempie sercem przekroczyłam próg trzymając żelazko na wysokości swojego karku. Byłam gotowa na zadanie ostatecznego ciosu, na ogłuszenie Darka. Jak najciszej tylko potrafiłam zmierzałam do salonu, gdzie, jak zakładałam po usłyszeniu jego głosu, znajdował się Dariusz. Mój przyśpieszony oddech zapewne wypełniał całe pomieszczenie. Bałam się krzyczeć. Bałam się, że mnie usłyszy. Wchodząc do salonu zauważyłam jego pochyloną nad dywanem sylwetkę. Wokoło leżały porozrzucane zdjęcia. Nasze zdjęcia, które już nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Schowałam je głęboko na dnie pudełka w szafce pod telewizorem. Jeszcze wtedy łudziłam złudne nadzieje, że Darek się zmieni…
To Twoja jedyna szansa.
-Byliśmy tacy szczęśliwi – jego cichy, przesiąknięty goryczą szept sprawił, że żelazko z hukiem upadło na podłogę.
Jęknęłam z przerażenia. Nie tak miało być. Miałam mało czasu. Zbyt mało. Pędem ruszyłam w stronę kuchni i z umiejscowionej nad okapem szafki wyjęłam koszyk z lekarstwami. Wysypałam całą jego zawartość na blat i wręcz po omacku szukałam pęku zapasowych kluczy.
- Uciekasz? – nawet nie spostrzegłam kiedy Darek wszedł do kuchni i oparł się o przeciwległą ścianę.
Serce podskoczyło mi do gardła.
- A mam inne wyjście? Uroiłeś sobie, że jeszcze będziemy razem. A ja nie zamierzam się znowu plątać w te bagna. Jestem szczęśliwa. Rozumiesz? SZCZĘ-ŚLI-WA – zaakcentowałam ostatni wyraz rzucając na niego wymownym spojrzeniem – Nie możesz mnie tutaj trzymać na siłę.
- Chciałem z Tobą wyjechać. Założyć rodzinę. Ja też mam prawo być szczęśliwy! – krzyknął uderzając pięścią o stojący obok stolik.
- Przecież możesz być szczęśliwy, ale nie ze mną.
- Nie chcę nikogo innego. Chcę tylko Ciebie – powoli zaczął podążać w moim kierunku.
- To jest niemożliwe – zaprzeczyłam kategorycznie.
- Dlaczego taka jesteś? Byliśmy przecież tacy szczęśliwi, zakochani.. na tych zdjęciach…
- Zepsułeś wszystko. Twoje ćpanie zniszczyło wszystko co było między nami.
- Nie dam rady tego naprawić?
- Nie – pokręciłam przeczącą głową – proszę Cię opuść moje mieszkanie.
Wbiłam w niego lodowate, pełne determinacji i pewności siebie spojrzenie. Po chwili rzucił na stół klucze, którymi na samym początku zamknął mieszkanie. Zastygł w bezruchu, w bliskiej ode mnie odległości. Doskonale słyszałam nieunormowany rytm bicia jego serca i przyśpieszony oddech.
W jednej sekundzie jego usta przylgnęły do moich. Ułożył dłonie na moich policzkach nie chcąc dopuścić do tego abym przerwała pocałunek i wycofała się.
- Żegnaj – szepnął przykładając usta do mojego policzka, by później opuścić moje mieszkanie.
Odetchnęłam z ulgą. Musiałam ułożyć sobie to wszystko w głowie. Wystarczyła chwila i kilka zdjęć aby całkowicie zmienić jego tok myślenia? Wystarczyło wyjaśnić sobie pewne sprawy, aby ten koszmar wreszcie się zakończył?

Czym prędzej spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do walizki, która błyskawicznie wylądowała w bagażniku mojego samochodu. Nie mogłam dłużej znieść otaczających mnie ścian i tego miasta, w którym nie czułam się bezpiecznie.  

sobota, 22 lutego 2014

Czterdzieści cztery.

Zamarłam. Zamarłam widząc jego sylwetkę nonszalancko opierająca się o futrynę i ten zadziorny, pełen pewności siebie uśmiech. Jak zwykle abstrakcyjnie ułożone włosy sterczały mu w każdym kierunku. Ale teraz to na mnie nie działało. Już dawno wyrzuciłam z głowy jego idealne rysy twarzy i wyrzeźbione ramiona. Zostały mi tylko wspomnienia, przykre urywki ze wspólnego życia.
- Co Ty tutaj robisz? – fuknęłam próbując szybko przymknąć drzwi.
Uniemożliwił mi to wyciągając stopę, po czym szybko wkroczył do środka.
- Jeżeli będziesz grzeczna i robiła to co mówię to nic Ci się nie stanie – przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze i wepchnął mnie w głąb mieszkania zamykając mieszkanie na każdy z możliwych sposobów.
Z wymalowanym na twarzy przerażeniem spojrzałam w jego przesiąknięte złością i determinacją oczy. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Sądziłam, że to kolejny jego urojony pomysł, że potrzebuje kasy na dragi. Zszokowana obserwowałam jak zasuwa wszystkie rolety i zasłony w oknach.
- Co Ty w ogóle zamierasz? – spytałam, gdy ten rozłożył się wygodnie na kanapie.
- Nie chcesz przyjść do mnie, to ja przyjdę do Ciebie. Będziemy mogli być razem – odparł ze stoickim spokojem wbijając we mnie swoje lodowate spojrzenie.
- Odbiło Ci do reszty? – krzyknęłam podchodząc do drzwi, które mimo moich usilnych starań ani drgnęły – Wypuść mnie!
- Kochanie, przecież oboje tego chcemy – podszedł do mnie obejmując mnie w  pasie.
Błyskawicznie zrzuciłam jego ręce z mojego ciała. Jego dotyk przyprawiał mnie o dreszcze. Z obrzydzeniem patrzyłam na jego twarz. Tą samą twarz, którą jakiś czas temu kochałam ponad życie. Teraz patrząc na niego nie czuję nic oprócz obrzydzenia. I strachu. Bo tak cholernie się teraz boje.
Rozejrzałam się dokładnie dookoła próbując przypomnieć sobie gdzie zostawiłam telefon. Zlokalizowałam go na kuchennym blacie i szybko ruszyłam w jego kierunku.
- Nawet nie próbuj! – krzyknął za mną Darek i pociągnął mnie za rękę, przez co z hukiem upadłam na podłogę.
- Czy Ty jesteś normalny?! – wrzasnęłam, ale od razu pożałowałam swojej decyzji.
Za każdym razem gdy podnosiłam głos dolewałam oliwy do ognia. Rozzłościłam go jeszcze bardziej. Uderzył mnie. Pierwszy raz poczułam się bezbronna. Strach buzował w moich żyłach, kompletnie pozbawiając mnie racjonalnego myślenia. Przeczołgałam się pod ścianę i opierając się o nią plecami podciągnęłam nogi do klatki piersiowej. Czułam się okropnie. Moja podświadomość ciągle mi powtarzała, że wszystko będzie dobrze, że Zbyszek zaraz stanie w progu i zrobi porządek z Dariuszem i całą tą chorą sytuacją. Jednakże tak się nie stało. Wpatrywałam się w leżący na blacie stolika do kawy telefon, który w pewnym momencie zaczął wibrować. Chciałam się podnieść, ale moje ciało zaczęło mi się sprzeciwiać. Nie miałam siły walczyć z samą sobą. Wodziłam wzrokiem za sylwetką mojego oprawcy, który podniósł komórkę do góry, po czym wykrzywił usta w chytry uśmieszek.
- To znowu ten kochaś – westchnął – Czy on nigdy nie zrozumie, że teraz jesteś moja? Chcę naprawić wszystkie błędy przeszłości. Cierpiałem po Twoim odejściu, żałuje tego, że kazałem usunąć Ci dziecko. Może gdybym tego nie zrobi teraz tworzylibyśmy szczęśliwą rodzinę.
- Przestań – warknęłam – To jest przeszłość. Teraz jestem ze Zbyszkiem. Kocham Go.
- Nie kochasz Go, wcale Go nie kochasz – powtarzał niczym mantrę – Nie możesz Go kochać! To ja jestem Twoją jedyną, prawdziwą miłością!
- Darek, Ty jesteś jedynie zamkniętym etapem mojego życia – szepnęłam tłumiąc w sobie wybuch płaczu.
Chciałam dać upust wszystkim buzującym w moim organizmie emocją. Serce podskoczyło mi już do gardła, a strach ciągle trwał przy mnie niczym cień.
- Chcę być nowym etapem. Zaczynamy od pustej kartki, Kicia – uśmiechnął się zadziornie podchodząc do mnie.
Kciukiem podniósł moją brodę do góry zmuszając mnie do spojrzenia na niego. Opuszkiem palców przejechał po moich wargach, po czym przyłożył do nich usta, delikatnie je muskając.
Znów odezwał się mój telefon. Wydobywająca się z głośnika melodia stała się moim wybawieniem. Kwieciński nerwowo spojrzał na wyświetlacz, na którym znów pojawił się numer atakującego.
- Wkurwia mnie ten siatkarzyk – krzyknął i rzucił telefonem o przeciwległą ścianę.
Zadrżałam, a z moich ust wydobył się cichy jęk rozpaczy. Znowu się do mnie zbliżył. Wsadził mi rękę pod materiał bluzki i delikatnie wodził palcem po skórze. Zrobiło mi się zimno, z obrzydzeniem potrząsnęłam głową i odepchnęłam napastnika. Włączył mi się alarm, ostrzegawcze czerwone światełko. Zebrałam w sobie wszystkie pokłady siły, które mi pozostały, zmotywowałam obolałe mięśnie i podpierając się o stojącą obok komodę wstałam i biegiem ruszyłam w stronę łazienki. Zamknęłam się w pomieszczeniu i opadłam na miękki, biały dywan. Przymknęłam powieki, spod których po chwili potokiem wypłynęły słone krople.

To już koniec? Czy tak skończy się moje życie? Czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze Zbyszka i resztę siatkarzy?






No hej :)
Wreszcie udało mi się coś na skrobać. 
W moim życiu ostatnio dużo się zmienia, a budzące się do życia emocje i uczucia skutecznie przeszkadzają mi w pisaniu.  
A przecież jeszcze tyle przede mną. 



niedziela, 16 lutego 2014

Gorąca prośba do siatkówkoholików!

Moja klasa bierze udział w konkursie organizowanym przez Akademię Nowoczesnego Patrotyzmu. Obecnie zajmujemy drugie miejsce z około setną stratą głosów do prowadzącego, więc nic nie jest jeszcze stracone.
Gdybyście mogli to zagłosujcie, bardzo mi na tym zależy :)


Pozdrawiam ostatniego dnia moich ferii,
M.

piątek, 14 lutego 2014

Czterdzieści trzy.

Udało mi się załatwić sprawę na policji i po szczegółowych oględzinach mieszkania doszłam do wniosku, że na szczęście nie zginęło nic. Zbyszek pojechał na chwilę do swojego mieszkania, a ja zostałam sam na sam z Bartkiem.
- Dzięki, że się tym wszystkim zająłeś – przytuliłam się do Kurka.
- Przyjechałem, żeby powiedzieć Ci coś co wydarzyło mi się ostatnio, a tu takie niespodzianki – zaśmiał się odwzajemniając uścisk.
- Co Ci się wydarzyło? – zainteresowana siadłam na kanapie i poklepałam miejsce obok.
- Poznałem kogoś – wyznał – I chciałem się poradzić.
- Mów o co chodzi – ponaglałam go nie mogąc utrzymać na wodzy mojej ciekowości.
- Ma na imię Kinga, jest blondynką, ma dwadzieścia cztery lata  i ma dwuletnią córeczkę – powiedział na jednym tchu.
- Problemem jest dwuletnia córeczka?
- Nie wiem czy będę w stanie, no wiesz.. czy będę dobrym ojcem i  w ogóle. A jak mała mnie nie zaakceptuje?
- Kureeeek -  westchnęłam załamując ręce – jak nie spróbujesz nigdy się nie przekonasz. Uwierz mi, też miałam dużo wątpliwości zanim związałam się ze Zbyszkiem teraz tego nie żałuje.
- Miło tak na Was popatrzeć – przyznał po dłuższej chwili – Zibiemu naprawdę na Tobie cholernie zależy, ale to nie wyklucza tego, że i tak będę miał go na oku.
- Kogo będziesz miał na oku? – ni stąd ni zowąd w mieszkaniu pojawił się Bartman z reklamówkami wypełnionymi bo brzegi zakupami.
- Ciebie, mój drogi. Bartek będzie Cię kontrolował na każdym kroku – zaśmiałam się.
- A później będę zdawał jej relację z tego jak się sprawujesz w Spale – dokończył Kurek.
Zibi tylko pokiwał z politowaniem głową i zajął się wypakowywaniem zakupów. Zadomowił się w moim mieszkaniu chyba na dobre. Chwilę później Kurek opuścił moje skromne progi i pojechał do Katowic, gdzie mieszka jego blondwłosa Kinga.
Bartman przygotował obiad, zostawiając mi chwilę wolnego na ogarnięcie mieszkania, które nadal nie było doprowadzone do porządku po włamaniu.
Po obiedzie usiedliśmy na balkonowej ławce z kubkami wypełnionymi po brzegi schłodzoną coca – colą. Wtuliłam się w tors siatkarza przymykając oczy i delektując się słonecznymi promieniami świecącymi prosto w moją twarz.
- Pojedź ze mną do Spały – prosi mocniej zaciskając ręce na moim pasie.
- Zbyszek.. dopiero co zaczęłam prace, nie mogę tak zrezygnować – odparłam podnosząc głowę z jego klatki piersiowej i spoglądając w jego zielone oczy.
- Naprawdę nie dasz się przekonać? – ponawia prośbę podnosząc kciukiem mój podbródek.
Kiwnęłam przecząco głową, delikatnie się podnosząc i muskając wargi siatkarza swoimi. Popchnęłam go lekko do tyłu i usiadłam na nim okrakiem ciągle mając kontakt z jego ustami. Ułożył dłonie na moich pośladkach pogłębiając pocałunek.
- Wiesz, że będę za Tobą  kurewsko tęsknił? – szepnął przesuwając dłońmi po moich plecach.
- Ja za Tobą też – odparłam przesuwając nosem po jego policzku.
- Chodź – Zibi pociągnął mnie za rękę – wykorzystajmy jakoś to popołudnie. Kino? Piknik? Mc Donald? Zakupy? Wycieczka za miasto? – wymieniał kolejne propozycje.
- Kino – pisnęłam wieszając się na jego szyi.
Przebraliśmy się w bardziej wyjściowe ubrania i spacerkiem ruszyliśmy w stronę Centrum Handlowego. Trafiliśmy akurat na premierę najnowszej komedii romantycznej, więc pod kilkuminutowym marudzeniu siatkarz zgodził się kupić bilety właśnie na ten film. Dokupił jeszcze pudło popcornu i coś do picia. Usiadłam wygodnie w fotelu czekając aż reklamy dobiegną końca, po czym wpatrzona w kinowy ekran zagłębiałam się w losy bohaterów, co chwilę uciszając Bartmana, który jak zwykle musiał dodać jakieś swoje komentarze do przebiegu akcji. Pod koniec filmu musiałam go wręcz budzić, ponieważ był tak znudzony, że usnął.
- Jak Ci się podobał film? – zaśmiałam się całując go w policzek, gdy przemierzaliśmy galerię w poszukiwaniu jakiejś restauracji.
- Nie żałuję wyboru, bo mogłem spędzić ten czas z Tobą – wybrnął całując mnie w policzek.
Ostatecznie zawitaliśmy w KFC i po dożywieniu naszych żołądków, trzymając się za ręce podążyliśmy do tym razem Zbyszkowego mieszkania. Atakujący otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem.
- Napijesz się czegoś? – zapytał podchodząc do rzędu kuchennych szafek.
Kiwnęłam przecząco głową i wspięłam się na blat. Przyciągnęłam go do siebie wpijając się w jego usta. Chciałam maksymalnie wykorzystać czas, który nam pozostał do jego wyjazdu.
Bartman spojrzał na mnie wymownie, a widząc mój nieśmiały uśmiech podniósł mnie i zaniósł do swojej sypialni. Pochłonęliśmy się pieszczotą naszych ciał i tą niezwykłą bliskością. Intymnością. Buzowało w nas pożądanie. Przepełniała nas namiętność. Zasnęliśmy ciężko oddychając.

Następnego dnia zajęłam się szykowaniem śniadania, a Zbyszek pakował wszystkie potrzebne rzeczy. Kilka minut po dziewiątej staliśmy pod drzwiami mieszkania, gdzie mieliśmy się pożegnać. Stałam wtulona w siatkarza, a po moich policzkach spływały łzy. Ostatni raz złączyliśmy nasze usta w pocałunku, po czym atakujący zbiegł na dół po schodach. Weszłam do mieszkania i zdjęłam czarne baleriny, gdy po korytarzu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. W progu stanął zdyszany Zibi z białą kopertą w dłoni.
- Tu masz bilety, rezerwacje hotelu i wszystkie inne potrzebne informacje. Przyleć do Londynu – spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- Będę – obiecałam znów wieszając mu się na szyi.
Zamknęłam za nim drzwi i poszłam do swojej sypialni, aby zamienić jeansy i zwiewną koszulę na letnią sukienkę.
Wtedy znowu ktoś zaczął dobijać się do mieszkania. Pewna, że to znowu Bartman podbiegłam do drzwi i znów otworzyłam je na rozcież.
- Znowu o czymś zapomniałeś? – zaśmiałam się przenosząc wzrok na twarz mojego gościa.


wtorek, 4 lutego 2014

Czterdzieści dwa

Dokoła pełno było praktycznie identycznie wyglądających domków jednorodzinnych. Błąkałam się zadbanymi uliczkami, a mój brak orientacji w terenie nie pomagał mi w znalezieniu Zbyszka. Po półgodzinie bezsensownego marszu postanowiłam wrócić z powrotem do domu. Przez całkowity przypadek skręciłam nie w tą stronę co trzeba, a wszystkie moje mięśnie kazały mi podążać właśnie w tym nieznanym kierunku. Żwirowa ścieżka w końcu zmieniła się w piaszczystą plażę okalającą wręcz krystalicznie czyste jezioro. Rozglądając się zauważyłam Zibiego siedzącego na niewielkim drewnianym pomoście. Jak najciszej podeszłam do niego i bez słowa usiadłam obok. Milczeliśmy. Wbiliśmy wzrok w tafle wody i tak po prostu chłonęliśmy to piękno, które nas otaczało.
- Przepraszam – szepnęłam, czując, że ta  cisza może nie wyjść nam na dobre.
Atakujący obrócił w moim kierunku głowę i spojrzał na mnie tymi swoimi przenikliwie zielonymi tęczówkami.
- To ja przepraszam – odparł okalając mnie swoimi silnymi ramionami – ja po prostu nie chcę Cię stracić, a wiem, że Bartek jest dla Ciebie kimś bliskim..
- Jest dla mnie przyjacielem. Tylko i wyłącznie przyjacielem – dobitnie podkreśliłam te słowa.
- Co nie zmienia faktu, że jestem o Ciebie chorobliwie zazdrosny – westchnął przyciskając usta do mojej skroni – Chodźmy, jeżeli chcesz wrócić dzisiaj do Rzeszowa to musimy się pośpieszyć.
- Naprawdę, wrócimy dzisiaj? – uniosłam brwi do góry zaskoczona jego szybką przemianą.
- Jeżeli Ty tego chcesz to nie widzę przeciwskazań. Kocham Cię i zrobię dla Ciebie wszystko – musnął moje usta, po czym wstał i podał mi dłoń.
Pech chciał, że postawiłam nogę na spróchniałej desce, która automatycznie zarwała się, a ja wpadłam do wody. Szybko nabrałam do ust powietrza czując, że zaraz mogę zacząć się topić. Byłam przerażona, a w takiej sytuacji strach nie jest dobrym sprzymierzeńcem.
W końcu zaczęłam się wynurzać. Przyciśnięta do Zbyszkowej klatki piersiowej łapczywie pobierałam powietrze.
- Ty chyba masz jakiegoś pecha do przebywania nad wodą, ciągle się topisz – zaśmiał się holując mnie do brzegu.
- To nie jest śmieszne, Bartman – fuknęłam stawiając kolejne kroki na piasku.
- Wiesz ja tam mogę ratować Cię codziennie, Misztal – splótł nasze palce skradając mi pocałunek.
- W najbliższym czasie odpuszczę sobie takie przygody. To jak dla mnie za duża dawka adrenaliny – mruknęłam.
Przyciągaliśmy spojrzenia innych mieszkańców, czy przechodniów. Bo przecież niecodziennie widzi się całego mokrego Zbyszka Bartmana z dziewczyną, która również nie jest sucha. Było mi źle, z poczuciem, że wszyscy patrzą na nas pytającym wzrokiem.
- Nie ma jakiegoś skrótu? Musimy iść ulicą? – szepnęłam, nie mogąc już tego znieść.
- Wstydzisz się czegoś?
- Idziemy mokrzy. Wszyscy się na nas gapią. To nie jest komfortowe – syknęłam.
- Trzeba było nie wpadać do wody – zaśmiał się, ale widząc moje mordercze spojrzenie szybko się uspokoił – Aguś, głowa do góry. Nie masz się czego wstydzić. Jesteś piękną dziewczyną. Najpiękniejszą jaką kiedykolwiek widziałem. Ci ludzie za pewne mi Ciebie zazdroszczą.
- Nie chce wylądować na jakiejś stronce, która żywi się plotkami i ploteczkami.
- O to się martw. Moi sąsiedzi raczej nie wpieprzają się w życie innych. Dlatego lubię tutaj przyjeżdżać. Tutaj mogę być sobą, a nie atakującym reprezentacji Polski -  wyjaśnił mi.
Zatrzymał się i stanął naprzeciwko mnie. Zadarłam głowę do góry, aby napotkać jego przyjazne tęczówki. Tak bardzo lubiłam w nich tonąć. Z uśmiechem na ustach pochylał się do mnie, aż w końcu zetknął nasze wargi,  łącząc je w namiętnym pocałunku. Podarował mi zastrzyk odwagi.  Ne wbijałam już wzroku w asfalt, ale rozglądałam się dookoła, uśmiechając się do odpoczywających w ogródkach ludzi.
- A teraz chodź, bo nie chce jechać po ciemku – znów złapał mnie za dłoń i poprowadził do rodzinnego domu.
Nie obyło się bez kazania pani Jadwigi, której nie spodobały się nasze przemoczone ubrania. Drugą porcję kazania usłyszeliśmy, gdy Zibi oznajmił  jej, że dziś już wracamy. Sprzedał jej wymyśloną historię, w którą ona na szczęście uwierzyła.
Wbiegliśmy po schodach do góry i rzuciliśmy się do walizki. Znów na wyścigi dobiegliśmy do łazienki, lecz tym razem to siatkarz okazał się sprytniejszy.
- Wchodź pierwsza – westchnął widząc mój proszący wzrok.
- Dziękuję  - uśmiechnęłam się i cmoknęłam jego policzek.

Pół godziny później byliśmy już w drodze powrotnej do Rzeszowa. Zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze aby coś zjeść i uzupełnić płyny.
Kilka kilometrów przed Rzeszowem postanowiłam zadzwonić do Bartka. Odebrał natychmiastowo.
- Aguś, proszę Cię tylko nie panikuj – usłyszałam jego zestresowany głos.
- Kurek, mów mi szybko co się stało. Panna młoda uciekła sprzed ołtarza, więc już wracamy, za chwilę powinniśmy być na miejscu.
- Przyjedźcie prosto pod Twoje mieszkanie – polecił mi.
- Możesz mi powiedzieć co się stało?
- Darek wszedł do Twojego mieszkania, chciał wykraść Ci wszystkie oszczędności, bo…
- Bo nie miał na prochy – dokończyłam – Zaraz tam będziemy – dodałam zakończając połącznie.
Zbyszek patrzył na mnie pytającym wzrokiem. Wyłączył radio i czekał, aż przekaże mu to czego dowiedziałam się od Bartka.
- Ja chyba naprawdę przynoszę pecha – podsumowałam zaciskając dłoń na siedzeniu.
- Słońce, mi przynosisz szczęście. Jesteś moim szczęściem – próbował mnie pocieszyć.
Tak naprawdę chyba nic nie było w stanie mnie rozweselić. Było już tak dobrze. Łudziłam się, że Darek dał sobie spokój ze mną i z narkotykami. W rzeczywistości była to tylko przykrywka do dalszych kłopotów.

środa, 29 stycznia 2014

Czterdzieści jeden.

Marsz Mendelsona. Wokoło kilkuset gości czekających aż panna młoda przekroczy wrota starego, zabytkowego sanktuarium. Ołtarz tonie w kwiatach, białych liliach i czerwonych detalach. Wzdłuż ławek poustawiane były stojaki ze zwisającymi bukietami, a wpadające przez okna światło słoneczne odbijało się od kryształów umiejscowionych przy żyrandolach. Całość wręcz zapierała dech w piersiach!
Zbyszek odnalazł w tłumie swoich rodziców, po czym zajęliśmy obok nich miejsca. Chwilę później masywne drzwi kościoła otworzyły się, a w progu pojawiła się najważniejsza osoba dzisiejszego dnia. Jej uroda onieśmieliłaby każdego. Długa suknia włóczyła się po czerwonym dywanie, a w jej błękitnym spojrzeniu można było zobaczyć strach i tremę. 
- Nudzi  mi  się – szepnął Zibi, który nie  był dość częstym uczestnikiem mszy świętych.
- Przecież nie możemy wyjść w połowie ślubu – mruknęłam kładąc swoją dłoń na jego.
- Ale ja już naprawdę tutaj nie wytrzymam – narzekał bawiąc się moim pierścionkiem.
- Zbyszek, proszę Cię, nie zachowuj się jak dziecko. Zaraz będzie przysięga, a później już tylko z górki – pokrzepiłam go delikatnie się uśmiechając.
- Czy te wszystkie ceremonie muszą być takie… nudne? Tutaj nic się nie dzieje. Same oklepane formułki – nie dawał za wygraną, chcąc jak najprędzej wyjść na świeże powietrze.
- A czego się spodziewałeś?
- Mogłoby się zacząć coś dziać – burknął rozglądając się dookoła – mógłby ktoś zemdleć lub chociaż ksiądz mógłby się pomylić.
Pokiwałam z politowaniem głową, a na resztę uwag Zbyszka nie zwracałam już uwagi. Byłam wpatrzona jak w obrazek w wydarzenia rozgrywające się przed ołtarzem. W końcu przyszła pora na najważniejszą część ceremonii. Zakochani mieli powiedzieć sobie sakramentalne tak.
- Przepraszam, ale ja tak nie mogę – odbiło się echem po całym kościele, a później świątynie wypełnił stukot obcasów.
- Wreszcie coś się dzieje - atakujący aż zaklasnął w dłonie - teraz jeszcze potrzebowałbym popcornu. 
- Zbyszek! Zachowuj się - zganiła go pani Jadwiga 
- No mamo, ale przyznaj, że wreszcie ten ślub nie jest jakimś nudnym szitem – burknął siatkarz, próbując przekonać swoją rodzicielkę do swoich poglądów.
Na marne. Bartman Junior wysłuchał kilkuminutowego kazania, porównywalnego długością do tego, które wygłosił ksiądz z ambony.
- Przepraszam Was bardzo – w głośnikach odezwał się głos niedoszłego pana młodego, a później i on wybiegł z kościoła.
Po całym wnętrzu świątyni rozległy się szepty. Czekaliśmy kilkanaście minut, aż w końcu rodzice Anety przeprosili wszystkich za kłopot i podziękowali za przybycie, co oznaczało tylko jedna: panna młoda uciekła sprzed ołtarza.
Chwyciłam moją kopertówkę i za siatkarzem wyszłam na dwór. Zbyszek zamienił kilka zdań z kuzynami i wujostwem, po czym wsiedliśmy do samochodu.
- Fajny ten ślub, mogę bywać na takich częściej – rzucił zmieniając biegi i włączając się do ruchu.
- Zobaczymy czy będzie tak fajnie jak w przyszłości to Tobie dziewczyna zwieje spod ołtarza – zaśmiałam się włączając radio.
- Mam nadzieję, że mi tego nie zrobisz.. – uśmiechnął się do mnie na ten swój intrygujący sposób.
Od razu zrobiło mi się ciepło na sercu, z brzucha uwolniło się stado motylków, a przez ciało przeszedł dziwny dreszcz.
- Ja? Masz aż takie poważne plany wobec mnie? – zdziwiona uniosłam brwi do góry.
- Tak – odparł z nadzwyczajnym stoickim spokojem – myślę, ba! ja to wiem na miliard procent! Jesteś dla mnie najważniejsza osobą na świecie i po prostu zrobię wszystko, żeby Cię nie stracić.
- Mam nadzieję, że nie chcesz mi się oświadczyn – mruknęłam spanikowana, nie bardzo zdając sobie w tej chwili sprawę z idiotyzmu mojej wypowiedzi.
- Wszystko w swoim czasie, kochanie – podsumował dodając gazu.
Błyskawicznie znaleźliśmy się pod jego rodzinnym domem. Zbyszek przez dłuższą chwilę szukał w kieszeniach marynatki kluczy, ale zanim je znalazł jego rodzice zdążyli wrócić i otworzyć dom.

- Możemy wrócić dzisiaj do Rzeszowa? Mam dziwne przeczucie – poprosiłam, gdy byliśmy już na górze.
- Coś się stało? – spytał siłując się z krawatem.
- Bartek dzwonił kilkanaście razy – rzuciłam wkładając szpilki do walizki, i tak na razie mi się nie przydadzą.
- Chcesz wracać tylko dlatego, że Kurek dzwonił?  - zdenerwował się Zbyszek.
- Naprawdę mam złe przeczucia – kontynuowałam, próbując go choć trochę uspokoić.
- Nie martw się, jak kocha to poczeka – rzucił wychodząc z pokoju.
Pozostało po nim tylko trzaśnięcie drzwi wejściowych. Szybko wybiegłam na balkon.
- Zibi, zaczekaj! – krzyknęłam, ale na nic były moje wołania.
Siatkarz kompletnie mnie olał i gdyby nigdy nic wciąż szedł przez siebie. Błyskawicznie zamieniłam sukienkę na coś wygodniejszego i zbiegłam po schodach.
- Pokłóciliście się? – pani Jadwiga zatrzymała mnie w korytarzu.
- Chyba tak – przyznałam wlepiając wzrok w czubki butów.
- Nie martw się Słonko. On sobie musi to wszystko poukładać. Zaraz wróci i wszystko będzie po staremu.

- Oby pani miała racje – szepnęłam nerwowo przebierając nogami – lepiej pójdę go poszukać – rzuciłam wybiegając z domu.  


szalona ja
tak bardzo komplikuje sobie życie.
pozdro 600. 

czwartek, 23 stycznia 2014

Czterdzieści.

Od samego poranka, a trzeba zaznaczyć fakt, że z łóżka udało nam się wstać dopiero w okolicach godziny dziesiątej, rozpoczęliśmy przygotowania do uroczystości.
Błyskawicznie udaliśmy się w szaloną pogoń, której metą były łazienkowe drzwi. Podkładając Zbyszkowi nogę dotknęłam dłonią metalowej klamki.
- Wygrałam! - wydałam z siebie okrzyk radości.
- To nie było fair! - oburzył się próbując odciągnąć mnie od drzwi. 
- Wszystko było fair, przecież nie ustalaliśmy żadnych zasad - pokazałam mu język znikając w pomieszczeniu.
-Niech ja Cię tylko dorwę... - usłyszałam jeszcze jego zdeterminowany głos, który później zagłuszył już szum obijającej się o brodzik wody. 
W łazience siedziałam już od dobrych dwudziestu minut dosuszając moje jak zwykle rozwichrzone włosy, chociaż bardziej pasuje tutaj stwierdzenie rude pukle.
- Aguuś, długo jeszcze? – dopytywał siatkarz dobijając się do drzwi – chyba nie chcesz żebyśmy się spóźnili!
- Trzeba było wcześniej wstać! – burczę próbując ułożyć grzywkę jednocześnie malując kreski na powiece.
- Iśka.. wpuść mnie, bo naprawdę się spóźnimy – nalegał, a wręcz błagał.
Narzuciłam na siebie luźną koszulkę i przekręciłam kluczyk wpuszczając Bartmana do środka. Siatkarz zmierzył mnie wzrokiem zadziornie się uśmiechając. Prychnęłam pod nosem zdmuchując z czoła pasma włosów.
 -Nie patrz tak na mnie – rzuciłam widząc w lustrze jego pełen pożądania wzrok  - nie mogę się skupić.
Zibi tylko wzruszył ramionami i zniknął w kabinie prysznicowej. Skupiona z wyciągniętym na wierzch koniuszkiem języka kończyłam swój makijaż. Nie licząc tego, że dwa razy dobierałam cienie do powiek, efekt był bardzo satysfakcjonujący. Z włosami było o wiele gorzej. Jak na złość nie chciały się ułożyć tak jak sobie to wyobraziłam. Grzywka odstawała praktycznie w każdą stronę, a reszta włosów, które miały swobodnie jako fale opadać na ramiona, splątały się niczym supły.
Nawet nie zauważyłam kiedy Zbyszek zakończył swoją szybką kąpiel i znalazł się tuż obok mnie. Wyszeptał mi do ucha, że pięknie wyglądam i pocałował w policzek delikatnie obejmując w pasie. Uśmiechnęłam się promiennie widząc jak kąciki ust mojego towarzysza również unoszą się do góry.
- Kocham Cię. Kocham Cię najmocniej na świecie – obróciłam się przytykając swoje wargi do jego.
Kilkakrotnie muskał moją górną wargę, czasami subtelnie ją przygryzając. Przejechał językiem po dolnej wardze, po czym zatopiliśmy się w naszym intymnym tańcu. Naszym małym, osobistym świecie, w którym istniejemy tylko i wyłącznie my.
- Zibi, chyba się śpieszyliśmy – zaśmiałam się, gdy jego jeszcze mokra dłoń spoczęła na moim udzie.
W odpowiedzi usłyszałam tylko jego ciężkie westchnięcie, po czym pomógł mi zeskoczyć z umywalki. Gdy wychodziliśmy z łazienki po domu rozniósł się głos pani Jadwigi wzywającej nas na obiad. Ze splecionymi dłońmi zbiegliśmy na dół i zasiedliśmy przy stole.
- Tylko patrzeć, a to wy staniecie na ślubnym kobiercu – westchnął pan Leon – jak ten mój synek szybko dorasta.
- Tato, proszę Cię przestań – mruknął wyraźnie zawstydzony Bartman.
- Ale Zbysiu, tata po prostu nie może wyjść z podziwu jak szybko wymężniałeś i wyrosłeś. Pamiętam jakby to było wczoraj gdy biegałeś po ogródku z stroju cowboya. Miałeś wtedy może jakieś pięć lat – Jadwiga sięgnęła pamięcią do wspomnień z dzieciństwa syna.
- Przestańcie mnie kompromitować – domagał się siatkarz, ale jego rodzice wcale nie odpuszczali.
Dlatego też w czasie obiadu dowiedziałam się kilku ciekawostek z życia mojego chłopaka. W wieku siedmiu lat stracił swojego mleczaka w bitwie o blondwłosą Jankę ze starszym kolegą. W ostatniej klasie gimnazjum prawie wyrzucili go ze szkoły za kolejne bójki.
- Mamooo!  - jęczał atakujący tracąc powoli apetyt.
Pani Jadzia tylko szeroko się uśmiechnęła i zakończyła na dziś swoje opowieści.
Na górę wróciłam z markotnym Bartmanem, który wcale nie kipiał energią tak jak wcześniej. Był zażenowany faktem, że dowiedziałam się o kilku rzeczach które on za pewne chciał przede mną ukryć. Z grobową wręcz miną nakładał swój garnitur walcząc z zawiązaniem krawatu.
- Ubierz muchę będzie ładniej – wtrąciłam się w jego walkę podając czarną „kokardę” – nie obrażaj się – dodałam muskając jego policzek.
Włożyłam sukienkę, a stopy wsunęłam w czarne szpilki. Kilkakrotnie patrzyłam na swoje lustrzane odbicie poprawiając każdą niedoskonałość. W końcu gdy efekt był po części zadowalający zaczęłam wrzucać najpotrzebniejsze rzeczy do kopertówki. Natrafiając na mój telefon komórkowy, wręcz się przeraziłam. Na ekranie widniało dwadzieścia sześć nieodebranych połączeń od Bartka.
- Iś, pośpiesz się, zaraz wyjeżdżamy – ponaglał mnie Bartman podając żakiet.
Przez cały ten pośpiech totalnie zapomniałam o telefonach od Kurka. Przypomniała mi dopiero melodia wypływająca z głośnika mojej komórki. Automatycznie odebrałam połączenie.
- Aguś! Wreszcie! – Bartosz jakby odetchnął z ulgą.
- Co się stało? Dzwoniłeś tyle razy, a ja miałam wyciszony telefon – ponaglałam go widząc, że Zibi parkuje już pod kościołem.
- Gdzie jesteś?
- W Warszawie – odpowiadam szybko wychodząc już z samochodu.
- Jak to Warszawie?  - dziwi się – Z kim? Po co?

- Ze Zbyszkiem, na ślubie jego kuzynki. Bartek naprawdę nie mogę teraz rozmawiać. Wchodzimy już do kościoła. Zadzwoń jutro! – cmoknęłam do telefonu i wyciszając go schowałam do torebki.



***
O rety! Wreszcie mi się udało coś naskrobać. 
Wybaczcie mi nieobecność... ale życie mi się trochę jebie.  

piątek, 3 stycznia 2014

Trzydzieści dziewięć.

Tymczasem w całkiem innej części Polski, patrząc na mapie na południ kraju, a dokładnie to w Rzeszowie – stolicy województwa podkarpackiego cały w skowronkach Bartosz parkował swój sportowy samochód pod jednym z bloków. Miał cudowną wiadomość, którą wręcz musiał podzielić się ze swoją przyjaciółką. Wdrapał się po schodach i nacisnął na dzwonek agnieszkowego mieszkania.
Pierwszy raz. Zero odzewu.
Drugi raz. Zero odzewu.
Trzeci raz. Usłyszał jak coś wewnątrz mieszkania upada.
Nacisnął na klamkę i delikatnie popchnął drzwi do przodu. Już w korytarzu zauważył bałagan, co bardzo go zdziwiło, bo Aga nie była raczej typem bałaganiarza. Podniósł leżące na podłodze zdjęcia, które wcześniej zdobiły jedną ze ścian. Jak najciszej stawiał kolejne kroki w stronę salonu. Jednak i tam oprócz bałaganu nie zastał nikogo. Wyszedł na otwarty balkon, a gdy tylko przestąpił jego próg usłyszał trzask drzwi wejściowych. Kurek zbiegł czym prędzej na dół, w tym samym czasie wybierając numer na policje.
- To znowu Ty? – warknął przyciskając włamywacza do ziemi.
Bartek był o wiele silniejszy i szybszy, wiec z łatwością dogonił uciekiniera.
- A Ty jeszcze się od niej nie odpieprzyłeś? – wysyczał Darek, próbując wyswobodzić się z uścisku, który zafundował mu siatkarz – i tak nie zaruchasz.
- Nie zamierzam – Kurek oburzony uniósł głos – zaraz przyjedzie policja. Teraz się nie wywiniesz skurwielu.
- Twoje nieodczekanie – odgryzał się.
- Po co tu przyszedłeś? Mało już narobiłeś Iśce kłopotów? – kontynuował przyjmujący, nie przestając dociskać Dariusza do chodnika.
- Bo sam mam kurwa problemy i potrzebuje hajsu – warknął.
Po okolicy rozniosły się policyjne syreny.  

~*~
Westchnęłam głęboko opadając na zbyszkowe łóżko. Ten spacer naprawdę mnie wykończył. Spóźniliśmy się na kolacje przez co Zibi został zmuszony do samodzielnego przygotowania nam posiłku. Jego rodzice pojechali do rodziców panny młodej, aby pomóc im w ostatnich poprawkach przed jutrzejszą ceremonią. Dlatego teraz, po tym jak przebrałam się w spodenki i luźną koszulkę, którą podebrałam siatkarzowi, leżałam wbijając wzrok w biały  sufit z ze splecionymi na brzuchu dłońmi. Zastanawiałam się jak długo to wszystko potrwa. Jak długo Zbyszek będzie jeszcze przy mnie. Cieszyłam się z jego obecności, z jego bliskości. Jednocześnie bojąc się, że  w każdej chwili mogę go tak po prostu stracić i już nigdy nie odzyskać. To przykre, ale w większości przypadków miłość przynosi przeważnie ból.
Słysząc delikatne skrzypnięcie drzwi, szybko podniosłam się i usiadłam po turecku na łóżku. Plecy oparłam o ścianę delektując się przyjemnym chłodem, który dawała. W takie upalne dni zrobię wszystko, aby poczuć choć trochę orzeźwienia. Bartman z szerokim uśmiechem postawił przede mną tacę ze swoim jak mniemam popisowym daniem, i to bardzo kalorycznym daniem! A przecież sportowcy to chyba na jakiejś diecie powinni być…
- Chcesz mnie utuczyć? – zapytałam widząc stos naleśników wypełnionych nutellą, spryskanych bitą śmietaną w sprayu i obsypanych kolorową posypką…
 O Boże, czemu to tak korci i wygląda tak przepysznie?
- Nie chce nic mówić, ale przydałoby Ci się kilka kilogramów tu i tam – pstryknął mnie w nos usadawiając się obok mnie.
- Źle wyglądam? – uniosłam lewą brew do góry krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Uważam, że zmieniasz się w kościstą Anję Rubik, a ja nie chce Cię zgnieść podczas przytulania – objął mnie ramieniem cmokając ustami w skroń.
Zrobiłam minę smutnego borsuczka, wywijając dolną wargę.
- Hej, hej! Jemy! Nie smutamy – zaśmiał się podając mi talerz z naleśnikami – musisz zjeść co najmniej trzy!
- Bartman nie żartuj sobie nawet – fuknęłam – ja nawet jednego nie zjem..
- Misztal no… chociaż dwa – mruknął mi wprost do ucha.
- Półtora. Pójdźmy na kompromis – wyciągnęłam dłoń, którą on w geście zgody, chwilę później uścisnął.
Bo zjedzeniu tej mega dużej ilości cukru i wszelakich słodkich substancji myślałam, że rozerwie mi najpierw żołądek, a później brzuch. Za to Zibi pochłaniał co rusz to nowego naleśnika, nie zamierzając zaprzestać.
- A Twoja siatkarska dieta, czy coś? Masz zamiar już się nie ruszać po boisku? – zaśmiałam się kładąc się wygodnie na łóżku.
- Oj tam.. raz to chyba sobie mogę pozwolić, co nie? – zrobił minę małego chłopca, któremu mama nie chce kupić resoraka.
- Ja tam nie wiem – wzruszyłam ramionami przymykając oczy – najwyżej dostaniesz opieprz od trenera.
- Zrzucę to na Ciebie – pokazał mi język.
Kopnęłam go w udo co tylko troszeczkę go rozzłościło. Odłożył tacę na biurko i jedną ręką trzymając nad głową oba moje nadgarstki, drugą podparł się i zawisnął nade mną. Musnął z największą subtelnością i gracją moje usta, co kompletnie nie pasowało do jego zaborczego charakteru atakującego. Usiadł na łóżku ciągnąc mnie w swoją stronę. Oplotłam jego biodra nogami, dłonie układając na policzkach. Badałam fakturę jego skóry kciukiem. Poczułam, jak przez jego ciało przechodzą dreszcze, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Głęboko patrzyliśmy w swoje oczy, nie widząc poza nimi żadnego świata. Byliśmy w swoim własnym wymiarze.
Zasnęłam objęta przez jego silne ramię, czując jego oddech na szyi.

I wiecie co? Chciałabym usypiać tak każdego następnego dnia, aż do końca świata, a nawet i dłużej.