poniedziałek, 30 grudnia 2013

Trzydzieści osiem.

Tydzień później z przyklejonym do twarzy uśmiechem wysiadłam pod jednym z warszawskich domków jednorodzinnych.  Zbyszek jak na dżentelmena przystało podał mi w dłoń, a w drugiej trzymając nasz bagaż, prowadził do drzwi.
Przyjechaliśmy dzień wcześniej, aby uniknąć szykowania się na ostatnią chwilę. Bartman przestrzegł mnie przed wszystkimi swoimi wścibskimi ciotkami, czekającymi tylko na nowy kąsek do plotkarskiego pożarcia, którym ewidentnie miałam stać się ja.
-  Wiem, że to może dzieję się szybko i w ogóle – zaczął siatkarz gdy zbliżaliśmy się już do ganku – ale witaj w moim  rodzinnym domu.
Na jego twarzy wymalował się jeden z największych i najszczerszych uśmiechów jakie kiedykolwiek widziałam. Wreszcie był naprawdę szczęśliwy.
- Dawno tu nie byłem – przyznał otwierając drzwi – Mamo! Tato!
Gdy usłyszałam zbliżające się kroki serce zaczęło mi mocniej bić, o wiele za mocno! Nogi zrobiły mi się jak z waty, na skórze pojawiła się gęsia skórka, a ciało ogarnęły dziwne dreszcze. Czułam się słabo, jakbym zaraz miała stracić przytomność i upaść na ciemne, mahoniowe panele.
- Zbyszku! Wreszcie przyjechałeś – około pięćdziesięcioletnia kobieta wycałowała swojego syna, a trochę straszy od niej mężczyzna uścisnął jego dłoń.
Rodzice.
- Też się cieszę, że Was widzę, ale pozwólcie, że Wam kogoś przedstawię – wtrącił, gdy jego mam już miała wypuścić ze swoich ust pokot słów.
- Ach tak, właśnie miałam pytać, kogo tu ze sobą przywiozłeś! – klasnęła w dłonie lustrując mnie swoim bystrym spojrzeniem.
Zielone tęczówki zbadały każdą doskonałość i niedoskonałość mojego ciała. Czułam jej wzrok na każdym milimetrze mojego ciała.
- To jest Agnieszka – objął mnie delikatnie, lecz jednakowo też i zaborczo – moja dziewczyna.
Przyznam, że pod ciężarem spojrzeń państwa Bartman nieco się speszyłam. Nieco bardzo! Policzki pewnie płonęły mi już ogniem. Trwaliśmy w napięciu i ciszy. Mierzyliśmy się spojrzeniami, jakbyśmy prowadzili na nie swego rodzaju wojnę. Modliłam się, żeby ktoś w końcu przerwał to milczenie. I mimo, że trwało ono kilka sekund, a nawet i zapewne milisekund, dla mnie była to cała wieczność.
- Miło Cię poznać – pani (jak mi wcześniej powiedział Zibi) Jadwiga wyściskała mnie chyba za wszystkie czasy.
Pierwsze koty za płoty.
Pan Leon również nie szczędził uścisków.
- Pierwszy raz witam dziewczynę mojego syna – tłumaczył swojej małżonce, która ze śmiechem wytykała mu zdradę.
- To może idźcie się odświeżyć, a ja podam obiad – zaproponowała Jadwiga – przygotował Twój pokój Zbysiu. Wystarczy Wam jeden, czy szykować drugi?
- Niech się pani nie kłopocze – szybko odmówiłam.
- Kochanie to już nie te czasy, co zakochani w dwóch pokojach śpią – rzucił Leon podszczypując swoją małżonkę w bok.
- Masz rację. No niech będzie. Zbysiu przygotowałam Twoją ulubioną pieczeń! – pociągnęła za policzki siatkarza, po czym zniknęła w kuchni.

- Maminsynek! – zaśmiałam się, gdy przekroczyliśmy już próg jego sypialni.
Ciemnoniebieskie ściany. Duże łóżku. Drewniane biurko, szafa i komoda. Na ścianach pełno dyplomów, pucharów i statuetek. Ach i duże okno, ukazujące piękny sad za domem.
- Odszczekaj to!  - zażyczył sobie przymykając nogą drzwi i odstawiając na bok walizkę.
- W samochodzie została jeszcze moja sukienka i twój garnitur – zmieniłam temat.
- Odszczekaj to – powtórzył zbliżając się do mnie.
- A co jeśli nie? – skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej i powoli wycofywałam się do tyłu.
Ścinana.
- Zapędziłaś się w kozi róg – parsknął śmiechem rzucając się w moim kierunku niczym hiena na padlinę.
- Zmieniasz się w wilkołaka? – uniosłam brwi do góry.
- Chciałabyś – rzucił napierając swoimi wargami na moje.
W odwecie przygryzłam jego dolną wargę i błyskawicznie wyswobodziłam się z jego objęć. Zaczęliśmy ganiać się po całym pokoju, przewracając się o rzucane w swoją stronę poduszki po około 10 minutach skapitulowałam i zmęczona opadłam na łóżko. Chwilę później obok mnie spoczął także i Zibi. Podwinął do góry moja koszulkę. Palcem zaczął kreślić na brzuchu jakieś niezidentyfikowane przeze mnie wzorki,.
- Nudzi Ci się maminsynku? – uniosłam się do góry mierzwiąc dłonią jego włosy.
- Znowu zaczynasz? – również się podniósł i wykonując jeden zwinny ruch, zawisnął nade mną.
Tym razem przygryzłam swoją wargę widząc jak Bartman coraz bardziej nachyla się nade mną. I znów jego miękkie wargi spoczęły na moich. I znów poczułam szalejące w brzuchu motyle, a na rękach pojawiła się gęsia skórka.
- Ja Ci chyba jeszcze czegoś nie pokazywałem! – zerwał się na równe nogi i podbiegł do walizki – zamknij oczy – zarządził.
Przysłoniłam oczy dłońmi. Kilka sekund później poczułam coś ciężkiego na mojej szyi.
- Możesz już otworzyć.
Spojrzałam w dół, a widząc złoty medal uśmiechnęłam się szeroko.
- Medal jest dla Ciebie, a statuetkę oddam rodzicom – oznajmił ściskając w dłoniach swoją nagrodę indywidualną.
- Nie mogę tego przyjąć. Przecież to Twój medal – zaczęłam zdejmować krążek.
- Wygrałem go z myślą o Tobie. To Ty dałaś mi siłę aby walczyć.
Utkwił swoje przeraźliwie zielone tęczówki w moich oczach. Ułożyłam dłonie na jego policzkach zostawiając na jego ustach namiętny pocałunek.
- Chyba muszę częściej przynosić Ci medale – zaśmiał się znów zatapiając się w moich wargach.

Obiad upłynął nam w miłej atmosferze. Zbyszek opowiadał o zgrupowaniach w Spale i Lidze Światowej. Na prośbę matki wspomniał również o naszym pierwszym spotkaniu w sklepie Cecylii. Pan Leon prawie popłakała się z rozpierającej go dumy, gdy syn wręczył mu statuetkę.

Po obiedzie wybraliśmy się z Zibim na spacer po okolicy. Słońce świeciło niemiłosiernie. Nasunęłam na oczy okulary przeciwsłoneczne i starałam się dorównać kroków siatkarza, które jak się domyślacie były dwa razy dłuższe od moich.


***
Wow, melduje się z 38!
Wymęczoną i o niczym 38!

Sylwester już jutro.
Przydałoby się podsumować moje pokręcone życie.
Ciekawe czy znajdą się do tego chęci i przy 2013 potawie "plus", czy "minus".
A u Was jak?
Świetujecie w gronie znajomych czy przed telewizorem?
Rok był udany? Czy bardziej zmierzał ku apokalipsie własnego życia?

Pozdrawiam,
M. 

Ps. Oby 2014 był o wiele lepszy, nie tyle co dla mnie i Was, a dla naszych siatkarzy! 

sobota, 14 grudnia 2013

Trzydzieści siedem.

Byłam totalnie zaskoczona postawą Zbyszka na tych zakupach. Z wielką łatwością poruszał się między stojakami wybierając co rusz to nowe sukienki. Przymierzyłam już ich ponad dziesięć, ale żadna z nich nie miała – jak to określił Zibi – „tego czegoś”.
- Mam taką świetną propozycje – zagaiłam opadając na miękką kanapę w jednej z kawiarenek – może pójdziesz na to całe wesele sam? Nie będzie problemu z moją sukienką.
Popatrzył na mnie z mordem w oczach. Co uświadomiło mi, że to był głupi pomysł i nigdy nie wcielimy go w życie.
- Aguś, nawet nie myśl sobie, że zostawię Cię w Rzeszowie i pojadę sam do Warszawy.
- Wesele jest w Warszawie? – zaskoczona, aż otwarłam usta.
- Nie mówiłem Ci? – zmarszczył czoło.
- Nie raczyłeś.
Wzruszył ramionami pytają co słodkiego życzę sobie na wzmocnienie przed kolejną dawką sukienek do przymierzenia. Zdecydowaliśmy się na szarlotkę z bitą śmietaną.
- Po takiej bombie kalorycznej to ja się już w nic nie zmieszczę – mruknęłam podsuwając Zbyszkowi kawałek mojego deseru.
- Przestań tak gadać. Sama skóra i kości – zaśmiał się – zaczynam się obawiać, że następnym razem jak Cię przytulę, to zostaniesz zgnieciona.
- Bardzo zabawne, Bartman! – sprzedałam mu kuksańca w bok – już od jakiegoś czasu planuje zrzucić kilka kilogramów, ale ciągle powtarzam sobie, że zacznę od jutra.
- Iśka, nie pierdol! – fuknął regulując rachunek – mam najzgrabniejszą i najpiękniejszą dziewczynę na świecie! – dodał chwytając mnie za rękę i splatając ze sobą nasze palce.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Nazwał mnie swoją dziewczyną co wywołało u mnie niemałe palpitacje! Uśmiech sam wkradł mi się na usta. I pomyśleć, że przez swoją głupotę i przekonania mogłam to wszystko zaprzepaścić.
- Przyzwyczajaj się. Teraz będę Cię zabierać na wszystkie rodzinne spotkania – cmoknął w powietrzu podając mi kolejną sukienkę.
- W co ja się wpakowałam – mruknęłam do lustrzanego odbicia.
- Słyszałem to! – pokiwał z politowaniem głową zamykając drzwi przymierzalni.
Delikatnie włożyłam na siebie beżową sukienkę z grubymi ramiączkami, z bogato zdobionym gorsetem i zwiewnym dołem. Obróciłam się dookoła własnej osi wpuszczając do środka zniecierpliwionego już siatkarza.
- Chyba wreszcie znaleźliśmy idealną sukienkę – uśmiechnął się zawadiacko obejmując mnie od tyłu w pasie.
- Mi też się podoba – mruknęłam przeciągle czując wargi Zbyszka na moim ramieniu.
- Bierzemy ją? – zapytał patrząc przed siebie w lustro, w którym się odbijaliśmy.
- Jeżeli dzięki temu odwieziesz mnie do domu, to tak, bierzemy – obróciłam się i wbiłam palca między jego żebra, co nie wywołało u niego żadnej, nawet najmniejszej reakcji. Skubany, pakuje na siłowni.
- Jeszcze dokupimy dla mnie krawat – rzucił wychodząc z przebieralni.
Przebrałam się w swoje ubrania, a sukienkę powiesiłam na wieszaku. Zbyszek czekał już przy kasie z wyciągniętą na wierzch kartką kredytową. Po niemałej sprzeczce o to kto ma zapłacić, skapitulowałam i pozwoliłam mu zrealizować transakcje.
Zanim dokończyliśmy nasz maraton po sklepach, a okazało się, że Zbyszek potrzebuje jeszcze produktów do uzupełnienia lodówki, a ja kilku środków czystości i kosmetyków, na dworze zrobiło się już ciemno. Zamówiliśmy sobie chińszczyznę na wynos i wróciliśmy do samochodu.
Na dworze było całkiem ciepło. Mamy przecież początek wakacji.
- Zabiorę Cię w fajne miejsce – oznajmił odpalając silnik.
Po blisko piętnastu minutach znaleźliśmy się za miastem. Bartman skręcił w poczną, żwirową uliczkę prowadzącą na niewielkie wzgórze. Zaparkował auto na samym szczycie pagórka. Usiedliśmy na masce samochodu i zajadaliśmy się ryżem z warzywami i opiekaną piersią z kurczaka.
- Jestem najszczęśliwszym facetem w tej galaktyce – wręcz krzyknął pomagając mi zeskoczyć na ziemie, po czym mocno przytulił do swojego torsu.
- Zostańmy tu jeszcze – poprosiłam głęboko patrząc w jego zielone oczy.
- Jak sobie życzysz – uśmiechnął się szarmancko.
W czasie gdy Zbyszek chował puste pudełka po naszej kolacji ja usiadłam na trawie i wpatrywałam się w uśpione miasto. Chwilę później Zibi położył się obok mnie podkładając ręce pod głowę. Po jego długich namowach w końcu mu uległam i ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej. Wbiliśmy wzrok w rozgwieżdżone niebo.
- Pomyśl życzenie – wskazał na spadającą gwiazdę – ale nie mów na głos, bo się nie spełni.
- Ja już. Teraz Twoja kolej – wskazał na kolejne lecące do ziemi światełko.
Zamyśliłam się. Zaczęłam się zastanawiać czego tak naprawdę chcę od życia.
Pieniędzy? Szczęścia? Zdrowia? Miłości? Rodziny?
Ewidentnie od życia najbardziej pragnę miłości. I choć trudno w to uwierzyć naprawdę tak jest. Pragnę miłości, tej która daje nieopisane szczęście i radość. Pragnę codziennie budzić się i zasypiać obok osoby, którą darze nadzwyczajnie silnym uczuciem. Obok niejakiego Zbyszka Bartmana, który teraz zakręca moje rude pukle włosów wokół swojego palca.
Życzę sobie, aby uczucie, które narodziło się między mną, a Zbyszkiem nigdy nie wygasło.

~~*~~
A czego on chce od życia? Czego on tak naprawdę pragnie i o czym marzy?
Pragnie Jej, tak bardzo jak niczego innego na świecie. Bardziej niż kontraktu z najlepszym klubem świata i złotego medalu olimpijskiego. Bardziej niż zaproszenia do telewizji śniadaniowej i poznania top modelek świata. Bardziej niż fortuny, której nigdy się nie dorobi. Pragnie jej ponad wszystko. Pragnie jej szczęścia, uśmiechu, bliskości. Kocha Ją i nic ani nikt tego nie zmieni.
Życzę sobie, aby uczucie, które narodziło się pomiędzy mną, a Agnieszką nigdy nie wygasło.
Podnieśli się do pozycji siedzącej. Uniósł do góry kąciki ust i układając swoje dłonie na obu policzkach dziewczyny przyciągnął jej twarz do siebie i wpił się w jej usta. Przeszłych ich dreszcze, które od samego początku towarzyszyły ich chociażby niewielkiemu zbliżeniu; dotknięciu dłoni, przypadkowym muśnięciu skóry opuszkiem palca.
- Kocham Cię – wyszeptał tuż nad jej uchem składając pocałunek na jego płatku.
- Ja Ciebie też, Zbyszku – przylgnęła do jego torsu, a on objął ja ramieniem.
Czuła się bezpiecznie.

A on wreszcie poczuł, że ma dla kogo żyć i walczyć o każdą piłkę. 

środa, 4 grudnia 2013

Trzydzieści sześć.

People stop to turn and stare
Everywhere she goes
Dollar signs and crimson hair
She will steal your soul

Budzę się z uśmiechem na ustach i obawą w głowie. Tysiące pytań. Tysiące całkiem sprzecznych myśli. Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się wszystkich negatywnych obaw. Powłóczając nogami podążyłam do łazienki. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, która powoli wypełniała wannę. Spojrzałam na swoje lustrzane odbicie, a palcem przejechałam po wargach, na których pozostał jeszcze  dotyk Zbyszkowych ust. 
Rozmyślając nad tym jak to cudownie, że dziś sobota w wannie spędziłam blisko pół godziny, a z letargu nieskazitelnej przyjemności wyrwał mnie dopiero dzwonek do drzwi. Zerwałam się na równe nogi, pośpiesznie wybierając się ręcznikiem. Drugim owinęłam nagie ciało i zostawiając na podłodze mokre ślady spojrzałam przez wizjer. Bartman. 
- Tęskniłem - wpadł do mieszkania miażdżąc mnie naciskiem swoich ramion.
- Zibi przecież to tylko kilka godzin - pokręciłam z niedowierzaniem głową.  
- Zbyt długo nie miałem Ciebie aby teraz tracić czas. Alee widzę, że Ci w czymś przerwałem - zmierzył mnie wzrokiem. 
- No jakby nie patrząc to tak - wyszczerzyłam się mocniej zaciskając ręcznik. 
- Powiedziałbym, że mogłabyś tak zostać, ale mamy ważną sprawę do załatwienia. Jadłaś śniadanie? - zapytał, gdy ja z powrotem byłam już w łazience.  
Zgarnęłam z pralki przygotowane wcześniej ubrania i zaczęłam zakładać bieliznę, gdy usłyszałam skrzypienie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam opartego o futrynę Zbyszka. Buńczuczny uśmiech nie schodził mu z twarzy. Zrobiło mi się strasznie głupio, więc szybko okryłam się ręcznikiem. 
- Nie masz czego się wstydzić. Myślisz, że nigdy..
- Bartman nawet nie kończ tego co chciałeś powiedzieć - pogroziłam mu palcem. 
- Dobra - jęknął strzelając focha - chciałem się zapytać co chcesz na śniadanie, ale jeżeli jesteś dla mnie niemiła to śniadania nie będzie - obrócił się na pięcie i wyszedł. 
 Nałożyłam krótkie spodenki, a do środka wpuściłam luźny, gładki T-shirt. Przeciągnęłam rzęsy tuszem i rozczesałam włosy, które szybko zaplotłam w warkocz. 
 Zbyszka odnalazłam w salonie. Przeglądał jakiś album ze zdjęciami. Niezauważalnie przeszłam do kuchni, gdzie czekało na mnie śniadanie: kubek gorącej herbaty i kilka tostów z kremem orzechowo-czekoladowym. Usiadłam obok Bartmana i pocałowałam go w policzek. 
 - Dziękuje - posłałam w jego kierunku uśmiech i zaczęłam zajadać się tostami. 
- Masz tu nutelle - wyszczerzył się wskazując na kącik moich ust. 
 Przyłożył kciuk i starł krem. Przejechał palcem na mój policzek i przez chwilę badał strukturę mojej skóry. Napięcie rosło. Serce zwiększyło uderzenia na minutę, a gula w gardle uniemożliwiała mi swobodne oddychanie.
Zbyszku, ewidentnie źle na mnie działasz.
Specjalnie drażnił się ze mną. Powoli przybliżał się do mnie, owiewając moją twarz swoim miętowym oddechem. Miażdżyłam między palcami materiał jego koszulki wbijając się coraz bardziej w oparcie kanapy.
Przecież ja miałam się nie zakochać.
Jego miękkie wargi przylgnęły do moich. Napierał na mnie całym swoim ciężarem wciskając mnie w beżowe poduszki. Zibi lekko poruszył nogą trącając przy tym stojący na ławie kubek. Naczynie z impetem spadło na podłogę rozpadając się na małe kawałeczki.
- Kurr… - burknął zbierając co większe kawałki porcelanopodobnego tworzywa.
- Ty to wszystko potrafisz zepsuć – zaśmiałam się, pomagając mu ogarnąć powstały bałagan.

Po chwili panele w salonie były już ogarnięte, a my zbiegaliśmy po schodach prawie zaliczając bolesne spotkanie z zimną posadzką. Rozgościłam się na fotelu pasażera w Zbyszkowym samochodzie i przez dłuższy czas próbowałam rozgryźć gdzie jedziemy.
- Serio? – jęknęłam, gdy siatkarz włączył kierunkowskaz – jedziemy na zakupy?
Galerie to moja zmora, nocny koszmar i pod tym względem kompletnie różnie się od wszystkich innych kobiet – rasowych zakupoholiczek.
- Bo w weekend szykuję się bardzo ważna okazja i musisz kupić sukienkę – objął mnie w pasie i zamknął samochód – to znaczy ja muszę kupić ją Tobie.
- Ale po co? – spojrzałam na niego niczym na największego debila na świecie.
- Idziesz ze mną na wesele – cmoknął mnie w policzek, gdy przekraczaliśmy próg galerii.
- I Ty mnie o tym teraz tak spokojnie informujesz? – fuknęłam.
- Przypomniałem sobie dzisiaj rano jak zobaczyłem zaproszenie na półce – wzruszył ramionami.
- Ale przecież…
- Nie marudź Słońce. Chodźmy kupić sukienkę – pociągnął mnie w stronę najbliższego sklepu.

Bartman, ja Cię kiedyś zabije. A później siebie. Bo bez Ciebie już nie istnieje. 

poniedziałek, 25 listopada 2013

Trzydzieści pięć.

Gdy miłość jest silniejsza od rzeczywistości.

Całe popołudnie spędziłam na kanapie oglądając od początku pierwszy sezon Dr. Housa. Miałam na sobie luźne dresowe spodnie ze ściągaczami przy nogawkach i białą obcisłą bokserkę. Właśnie wracałam do salonu ze szklanką zimnej coca-coli, gdy rozdzwonił się dzwonek do drzwi. Odłożyłam napój na ławę i poprawiając związany na czubku głowy koczek przekręciłam zamek. Przed moimi oczami wyrósł bukiet storczyków, zza którego po chwili wyłonił się Zbyszek.
- Nie wiem czy masz jakieś plany, ale gdybyś nie miała to przyniosłem pizzę w pakiecie z moim towarzystwem  - uśmiechnął się podając mi kwiaty – mogę wejść?
Podziwiałam go za tą determinacje, po tylu moich odmowach i ucieczkach, on ciągle trwa z nadzieją, że zgodzę się z nim być. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, co nie zmienia faktu, że zdobycie mnie może być tak trudnym wyczynem jak wdrapanie się na Mount Everest.
Wpuściłam go do środku wskazując drogę do salonu. Kwiaty włożyłam do wazonu, a pudełko na kuchennym blacie.
Po chwili siedzieliśmy już na sofie w dość znacznej odległości i zajadaliśmy się jeszcze gorącymi trójkątnymi kawałkami pizzy.
- Kim był ten facet, który dzisiaj do Ciebie przyszedł? – zapytałam wstawiając brudne naczynia do zlewu.
- Kubiak – wzruszył ramionami – powinnaś go kojarzyć ze Spały – odparł delikatnie podnosząc mnie do góry i odstawiając na bok – ja zmywam, a Ty sobie usiądź.
Podskoczyłam w wdrapałam się na rząd kuchennych szafek. Z ogromnym rozbawieniem obserwowałam jak mężczyzna tak dużych gabarytów jak Bartman z niemałą trudnością porusza się po mojej niewielkiej kuchni.
- Na co tak patrzysz? – zdziwiony uniósł głowę do góry prawie uderzając się w wiszącą nad nim półkę.
Wybuchnęłam głośnym śmiechem, czym tylko dorzuciłam drwa do ognia. Zbyszek błyskawicznie zanurzył dłonie w utworzonej z płynu do mycia naczyń piany, po czym zdmuchnął ją na mnie.
- Tak się bawić nie będziemy, panie Bartman! – pogroziłam mu placem, choć i tak moje „groźby” nie zdały rezultatu.
Jak gdyby nigdy nic pozostawił resztki piany na moim nosie, a mokrą rękę wytarł o moje spodnie. Był tak cholernie blisko. Ułożył dłonie po obu stronach moich bioder i wpatrywał się we mnie tymi swoimi zielonymi tęczówkami. Mózg wysyłał miliardy ostrzeżeń i zapalał czerwone lampki chcąc zwrócić na siebie moją uwagę. Jednak to serce  już dawno wygrało tą walkę tylko bałam się do tego przyznać przed samą sobą. Teraz chyba zebrał wystarczającą odwagę, aby spróbować dać komuś miłość, dać komuś całą siebie i bezgranicznie kochać. Chyba wreszcie do tego dorosłam.
Ułożyłam dłonie na jego torsie, głęboko patrząc w jego oczy. Zastygliśmy w bezruchu wzajemnie zatopieni w swoich spojrzeniach.
- Porozmawiajmy. Tak na poważnie – zaproponował pomagając mi zeskoczyć na podłogę.
Przeszliśmy do salonu, gdzie usiedliśmy obok siebie na kanapie. Nie milczeliśmy. Zbyszek od razu zaczął rozmowę, łapiąc mnie za dłoń i delikatnie głaszcząc ją kciukiem.
- Wiem, ze Ty ciągle się boisz i wahasz, ale pozwól mi zaistnieć w Twoim życiu.
- Zibi.. – przerwałam mu.
- Poczekaj, teraz ja mówię – uśmiechnął się – chcę spędzać z Tobą każdy dzień. Budzić się i zasypiać przy Tobie. Chce byś przy moim boku stała się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Kocham Cię…
Uniosłam kąciki warg do góry zarzucając ręce na szyję Bartmana. Przylgnęłam całkowicie do jego klatki piersiowej wdychając zapach jego perfum. Zapach, który zapamiętam chyba na zawsze.
- Chyba wreszcie dojrzałam do tego uczucia – szepnęłam nie odrywając się – a przynajmniej postaram się dojrzeć.
Poczułam jego dłoń na moim policzku. Kciukiem uniósł mój podbródek. Jego miękkie wargi naparły na moje z nadzwyczajną delikatnością, subtelnością i namiętnością. Oddawałam każdy pocałunek, pragnąc by ta chwila nigdy się nie skończyła.
W porę zorientowałam się, że i mnie może spotkać szczęście. Pomimo tego, że w mojej głowie krążyło mnóstwo wątpliwości i sprzecznych myśli odważyłam się wykonać krok do przodu. I choć nie wiem co przyniesie jutro, trwam obecną chwilą.

Długo siedzieliśmy na kanapie. Przylegałam plecami do jego torsu i bawiłam się jego prawą dłonią, w czasie gdy on oddechem rozwiewał pasma moich włosów, podśmiewując się pod nosem.
- Teraz już nigdy Cię nie zostawię – oznajmił z naturalną dla niego pewnością siebie.
- Przykro mi panie Bartman, ale czas iść spać – wstałam i wyciągnęłam do niego dłoń – czyli musisz już iść do domu.
- Chyba masz rację – pokręcił głową, po czym z fotela zabrał swoją bluzę.
Otworzyłam na rozcież drzwi do mieszkania, ale Zbyszek nie miał w planach szybkiego opuszczenia moich czterech kątów.
- Będę cholernie tęsknił – mruknął, przytulając mnie i całując w czoło.
- Zibi, to tylko noc – zaśmiałam się popychając go w stronę wyjścia – dobranoc – pomachałam mu na pożegnanie, gdy powoli schodził po schodach.
-Dobranoc – wrócił się, po czym wpił się moje usta.
Gdy tylko jego sylwetka zniknęła piętro niżej, zamknęłam drzwi mieszkania i z komody wygrzebałam mój pamiętnik. Dziś przełomowy dzień mojego życia.

Każdy ma prawo do szczęścia, a ja właśnie pojęłam istotę tego szczęścia.
Odwaga to od teraz moje drugie imię.
I to wszystko dzięki Tobie Zbyszku.
Kiedyś, gdy zdobędę się na jeszcze większą odwagę pokaże Ci te zapiski.
A Ty wtedy się uśmiechniesz i powiesz jak bardzo mnie kochasz.

Tak będzie, zobaczysz”


***

kolejny rozdział.
kolejne przełomy.
kolejne nierealistyczne sytuacje.
że też w moim życiu nie może być tyle miłości. 

środa, 20 listopada 2013

Trzydzieści cztery.

Nie mów "obiecuję", tylko "postaram się" - jak nie wyjdzie to mniej zaboli .

Nie życzę sobie, aby pani koledzy bili się w nocy pod blokiem - dźwięczało w moich uszach - następnym razem zadzwonię na policje! Siłą wyciągnęłam od Kurka adres Bartmana i ruszyłam w stronę osiedla Kemity. Zapukałam i czekałam. Co z tego, że jeśli zaledwie ósma, jak od dobrej godziny napastuje mnie natrętna sąsiadka - plotkara całego osiedla. 
Otworzył mi zaspany z lekko opuchniętą twarzą i odklejającym się plastrem znad skroni. Był całkowicie zaskoczony moją wizytą.
Wpuścił mnie do środka, po czym zamknął mieszkanie i wskazał drogę, którą miałam się udać. Usiadłam na wysokim krześle przy kuchennej wyspie i nerwowo wystukiwałam palcami jakiś bliżej nieokreślony rytm. 
- Chcesz coś do picia? - zapytał włączając elektryczny czajnik. 
- Bartman odbiło Ci, czy co? - fuknęłam mierząc go lodowatym spojrzeniem. 
- Przecież proponuje Ci tyko coś do picia - zmieszany stanął na przeciwko mnie.
Gdyby nie oddzielający nas blat za pewne już dawno naparłby na mnie swoim ciałem. 
- Fajnie się biło pod blokiem? - warknęłam odwracając wzrok w kierunku wychodzącego na park kuchennego okna. 
- Skąd wiesz? - spuścił głowę podpierając się dłońmi o wyspę.
- Staśka od samego rana o tym trąbi. Chciała iść z tym na policję.
Nastała cisza trwająca kilka minut. Przez ten czas wzajemnie mierzyliśmy się spojrzeniami.
- Przepraszam, ale to on zaczął - westchnął w końcu siadając na krześle obok mnie. 
- Oboje zachowaliście się gorzej niż dzieci - burknęłam dokładnie lustrując jego twarz - zdezynfekowałeś to chociaż? 
Pokiwał przecząco głowę. Wskazał mi w której szafce ma apteczkę, z której po chwili wyjmowałam już wodę utlenioną. Namoczyłam chusteczkę i delikatnie docisnęłam ją do rany. Przecież lepiej później  niż wcale.
Skrzywił się nieznacznie i syknął, gdy płyn rozlał się po przeciętej i obdartej skórze. Jego wzrok cały czas utkwiony był na mojej twarzy. Zaczęło mnie to krępować. Moje ruchy stały się ociężałe, aż w końcu woda utleniona wylądowała na Zbyszkowych spodenkach.
- Przepraszam – szepnęłam naklejając na jego czoło nowy plaster i szybko zbierając do apteczki wszystkie bandaże.
- Poczekaj – chwycił moją dłoń, gdy zmierzałam już w kierunku nad okapowej szafki – dlaczego taka jesteś? Dlaczego boisz się mi zaufać?
- Może po prostu nie chce? – bezradnie wzruszyłam ramionami.
- Nie kłam. Nie rozumiem dlaczego ciągle uciekasz i wypierasz się od miłości wszystkim czym tylko się da.
- Ja nie potrafię kochać – westchnęłam przymykając oczy.
- Czemu nie chcesz nawet spróbować? – nalegał, dopytywał, prosił. Zależało mu, tak cholernie bardzo mu zależało, a ja nie potrafiłam tego docenić.
- Bo boję się, że z tego nic nie wyjdzie, a ja zostanę sama ze swoimi problemami i Twoją obecnością w umyśle, której za nic nie będę umiała się pozbyć.
- A co jeśli obiecam Ci, że nigdy Cię nie zostawię? – wstał i przyparł mnie do rzędu kuchennych szafek.
- W dzisiejszych czasach obietnice są nic nie warte – zadarłam głowę do góry próbując spojrzeć w jego zielone oczy.
- Udowodnię Ci, że moje są – odparł z ogromną pewnością swoich słów.
Przysunął się jeszcze bliżej mnie. Nasze usta dzieliły milimetry, a jego oddech owiewał mój nos, co wprawiało mnie w istną katorgę. Cholernie chciałam aby mnie pocałował, bo pomimo tego, że wmawiam sobie, że miłość nie istnieje, brakuje mi bliskości płci przeciwnej, silnych ramion i poczucia, że jest się dla kogoś kimś ważnym, ważniejszym niż cały świat.
Najpierw delikatnie musnął wargami mój policzek. Nosem wodził po czole i brodzie, by ni stąd ni zowąd, bez żadnych uprzedzeń, wbić się w moje usta.  Ten pocałunek całkowicie nas pochłonął. Nie minęło kilka sekund, a siedziałam już na blacie z nogami zaplecionymi wokół jego bioder. Robiło się coraz bardziej namiętniej, temperatura naszych ciał stopniowo wzrastała, a jego wargi zjechały na moją szyję. Oprzytomniałam, gdy po mieszkaniu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. Czym prędzej zeskoczyłam na podłogę i zanim Zbyszek wpuścił swojego gościa do środka ja już byłam na zewnątrz i zmierzałam ku mojemu mieszkaniu z totalnym mentlikiem w głowie.

~*~
Zanim wszedł do mieszkania spojrzał jeszcze na zbiegającą w dół klatki schodowej postać rudowłosej. Później przeniósł dłoń na stojącego w korytarzu zdenerwowanego Bartmana.
- Przeszkodziłem w czymś? – zapytał z chytrym uśmieszkiem doskonale wiedząc, że Zibi jest na niego maksymalnie wkurwiony.
- Nie, piliśmy tylko herbatę – parsknął – wchodzisz, czy przyszedłeś postać na klatce?
- I jak tam sprawy sercowe? – zagaił Kubiak nalewając sobie do szklanki stojącego w lodówce soku. Czuł się jak u siebie w domu, a zresztą gdzie on się nie czuje jak w domu?
- Nie chcę na nią naciskać, bo naprawdę mi na niej zależy – westchnął opierając się o parapet.
- Czyli nie pójdziesz ze mną dzisiaj do klubu?

- Nie. Zamierzam odwiedzić dzisiaj Agę – uśmiechnął się pod nosem w głowie przygotowując plan na dzisiejszy wieczór. 



sobota, 16 listopada 2013

Trzydzieści trzy.

"Gdy doczekasz się marzeń spełnionych
będą one mniej piękne niż w snach,
najpiękniejsze jest to czego się nie ma,
to co dopiero spełnić się ma.."

Nawet nie wiem dlaczego łzy strumykiem spływały po moich policzkach. Nie mogłam się opanować. Targające mną emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Do mieszkania nie miałam daleko, więc po jakiś siedmiu minutach otwierałam już drzwi do klatki. Przekręcając klucz poczułam nieopisane ciepło. Dwie męskie dłonie sprawnie obróciły mnie o sto osiemdziesiąt stopni, a później przycisnęły mnie do szklanej struktury drzwi.
Czułam jego oddech na swojej twarzy, a jego palce tak przyjemnie zaciskały się na puklach moich włosów.
- Nie rób tego. Ja nie chce… - szepnęłam, ale on i tak mnie nie posłuchał.
Naparł swoimi wargami na moje. Tak namiętnie. Tak jak jeszcze nikt nigdy mnie nie całował. Czułam jak moje ciało ogarnia wysoka temperatura. Puls zaczął mocniej bębnić w mojej skroni, a sercu chyba zamarzyła się wycieczka po okolicy, bo waliło jakby chciało wypaść z mojej klatki piersiowej. Wmawiałam sobie, że to nie jest miłość i na razie działało.
- Ja już dłużej nie mogę żyć bez Ciebie – jego oczy przepełnione były smutkiem, ale równocześnie dało się w nich zauważyć iskierki pozwalającej funkcjonować nadziei – Aga powiedz coś – domagał się, a ja tak po prostu przekręciłam klucz w zamku i wbiegłam po schodach na górę.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi i opadłam na podłogę. Łzy całkowicie pozbawiły mój wzrok ostrości. Przedmioty zaczęły się rozmazywać, a głowa tętniła od nadmiaru buzujących we mnie emocji. Oparłam się plecami o ścianę i przymknęłam oczy powoli się uspokajając, wyciszając.
Usłyszałam trzask drzwi, a później znów poczułam woń jego perfum. Nie odpuścił.
- Proszę Cię, nie uciekaj już – zamknął mnie w szczelny, wręcz żelaznym uścisku.
- Zbyszek, ale ja naprawdę..
- Nie możesz? Nie chcesz? Iśka, błagam Cię jesteś już dorosła. Nie zachowuj się jak dziecko.
- Nie chcę Cię zranić.. – wyłkałam odchylając głowę od jego klatki piersiowej.
- Nie widzisz, że teraz ranisz mnie tysiąc razy bardziej? Aga kocham Cię jak nikogo innego. Kocham Twój uśmiech, Twoje oczy, a nawet rude włosy. Uwielbiam Twój melodyjny śmiech, dołeczki w policzkach. Kocham na Ciebie patrzeć jak jesteś szczęśliwa i gdy jesteś zła.
Poruszyłam się, a on mocniej mnie objął szepcząc, żebym już nie uciekała, bo i tak mnie znajdzie.
Przymknęłam powieki czerpiąc jak najwięcej z obecności siatkarza. Choć wciąż tak trudno było mi się przełamać.

~*~
Trzymał w ramionach cały swój świat. W ciszy wsłuchiwał się w jej miarowy oddech, który z sekundy na sekundę stawał się coraz płytszy. Z największą delikatnością przeniósł ją do niewielkiej sypialni i położył na łóżku, a całując w czoło nakrył jej ciało kołdrą. Poczekał aż dziewczynę do końca pochłonie Morfeusz, po czym zbierając z płytek w korytarzu klucze wyszedł z mieszkania.
Dzisiejszy dzień był dla niego swego rodzaju przełomem. Z niesamowitą odwagą i pewnością siebie wyznał Agnieszce co do niej czuje. Z trudem udało mu się pohamować od pozostania na no w mieszkaniu rudowłosej. Gdyby to zrobił zapewne przestraszył by ją jeszcze bardziej.
Zmienił się pod jej wpływem. Już nie był psem na baby wyrywającym wszystko co ma czym oddychać, i rzeczywiście oddycha. Teraz liczyła się dla niego tylko i wyłącznie Aga. I zaprzysiągł sobie, że nie pozwoli jej nikomu skrzywdzić. A gdy tylko zgodzi się z nim być uczyni wszystko, aby stała się najszczęśliwszą kobietą na ziemi, nawet gdyby na rzecz tego musiał zrezygnować z siatkówki.

Zbiegł po schodach w drzwiach mijając się z jakimś mężczyzną. Na pierwszy rzut oka nawet go nie poznał, ale za to on rozpoznał Bartmana.
- To znowu Ty? Czego tu szukasz siatkarzyku? – dopiero gdy chłopak ściągnął kaptur Zbyszek rozpoznał w nim Darka.
- Mógłbym zapytać o to samo Ciebie – atakujący zacisnął dłonie w pięści ledwo walcząc z narastającą wściekłością.
- Ja? Przyszedłem sprawdzić co się dzieje z Agą, bo nagle zniknęła z klubu. I najwidoczniej się nie pomyliłem.
- Sugerujesz, że coś jej zrobiłem?
- Sugeruje, że nie powinno Cię tu być. Idź odbijać piłeczką, bo trener Cię w pierwszym składzie nie wystawi. I uwierz mi: Aga nigdy nie pokocha żadnego sportowca, ona kocha tylko i wyłącznie mnie, tylko jeszcze do tego nie dojrzała.
- Jeszcze zobaczymy – warknął Zibi nie wytrzymując już rosnącego ciśnienia – trzymaj się od niej z daleka!
- A kim Ty niby jesteś, że mówisz mi co mam robić? – z zawiścią wypisaną na twarzy pchną Bartmana na ścianę bloku.
Zbyszek nie pozostał mu dłużny. Wdali się w bójkę, co nie wróżyło nic dobrego. Żaden z nich nie oszczędzał ciosów, choć siatkarz wykazywał się większym refleksem i unikał wymierzanych w swoim kierunku uderzeń. Ostatecznie to atakujący wyszedł z tej sytuacji „cały”. Wracał do mieszkania jedynie z delikatnie rozciętym łukiem brwiowym i kilkoma siniakami. Darek miał mniej szczęścia. Przewracając się skręci kostkę i kuśtykając uciekł przed kolejnym ciosem swojego przeciwnika.

Było już po czwartej nad ranem, gdy Zbyszek dotarł do domu. Przemył strużkę krwi cieknącą mu po twarzy,  a na ranę przykleił plaster. Padł jak długi na łóżko zmęczony długim powrotem do Rzeszowa i następującymi po tym wydarzeniami.
Nie spał jednak długo, bo w okolicach godziny ósmej po mieszkaniu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi.



Jubileuszowe dwie trójki *.*

Tak bardzo nuda.
Tak bardzo lekcje do odrobienia.
Tak bardzo dziwnie.
Tak bardzo do dupy -,-

Dobrze, że przyszłe sobotnie popołudnie spędzam na Hali Legionów, gdzie Effector podejmie Resovię!
Ach, już nie mogę się doczekać :>
A teraz idę przemówić mojej siostrze do rozsądku, bo zabiera się za granie na flecie, a ona przecież nie umie grać.
A później czas napisać coś na Olejmy wszystko…



wtorek, 12 listopada 2013

Trzydzieści dwa.

Masz wybór, możesz siedzieć i płakać albo wstać, powiedzieć sobie, że będzie dobrze, że dasz radę, uwierzyć w to z całych sił i zacząć działać.

Miesiąc. Równe trzydzieści jeden dni. Trzydzieści jeden dni smutku i wszechobecnej pustki. Tyle właśnie minęło odkąd Agnieszka wyjechała ze Spały. W tym czasie On wygrał Ligę Światową, dostał statuetkę dla najlepszego atakującego. Zrobił do dla Niej, choć i tak wiedział, że nie obejrzała żadnego z meczów. 
Zaparkował samochód pod swoim blokiem. Wyjął z bagażnika torby i odetchnął miejskim powietrzem. Wreszcie był w domu. Zostawił rzeczy w sypialni, kiedy zaburczało mu w brzuchu. W lodówce nie świeciło się nawet światełko, bo przed wyjazdem na zgrupowanie wyłączył wszystko z gniazdek. Ponownie wsiadł do swojego auta i pojechał pod jeden z supermarketów. Pchał wózek między regałami, gdy do jego uszu dotarł Jej śmiech. Mimowolnie zrobiło mu się ciepło na sercu. Była coraz bliżej Niego, aż w końcu wyłoniła się zza rzędu półek. Wyglądała pięknie. Krótka, kwiecista sukienka podkreślała jej zgrabne nogi, a spięte w koka włosy nie zasłaniały anielskich rys jej twarzy. Zaraz za Nią, ku jego zaskoczeniu, wyłonił się Darek z butelką wina i pudełkiem mrożonej pizzy. 
Poczuł to pieprzone uczucie zazdrości. Nie rozumiał dlaczego Agnieszka spotyka się z tym facetem. A Ona po prostu potrzebowała bliskości drugiej osoby i niespodziewanie odnalazła ją w swoim byłym chłopaku. Jak to się mówi, stara miłość nie rdzewieje. Ale tu raczej nie chodziło o miłość, bo dla Agi miłość już nie istniała. Rudowłosa wierzyła, że Darek przemyślał to wszystko i na prawdę się zmienił. Każdego dnia starał się odbudować ich relacje, jednocześnie dobrze wiedział, że nie może liczyć na zbyt dużo.  
Usunął się w cień nie chcąc, a raczej nie mogąc patrzeć na pozorne szczęście bijące od tej dwójki. Powrzucał co do wózka artykuły społeczne, po czym zapłacił za wszystko w kasie i wrócił do mieszkania. Nie miał żadnego pomysłu na spędzenie wieczora. Zebrał ekipę starych znajomych i ruszył w miasto. 
Weszli do jednego z ich ulubionych klubów. Dudniącą w głośnikach muzykę było już słychać na zewnątrz. W środku panował niezły tłok, ale udało im się znaleźć wolną loże. 
- Zbychu, co ty tak smęcisz? Tyle lasek się tu kręci, a Ty nad jakimś niskoalkoholowym drinkiem siedzisz. Nie poznaje Cię, stary – jego rówieśnik z klatki obok szturchnął go ramieniem, ale szybko się ulotnił, bo jakaś wysoka blondynka zakręciła się wokół kanapy.
Przez chwilę wydawało mu się, że widział Agnieszkę, wirującą gdzieś w tłumie ludzi. Tłumaczył to sobie zmęczeniem, wypitym po długiej abstynencji drinkiem, ale nie dawało mu to spokoju.
Wstał ze swojego miejsca i zaczął przedzierać się przez tłum tańczących osób. Po drodze zaczepiło go kilka dziewczyn, ale Zibi szybko je spławił, bo dla niego liczyła się tylko Iśka.
Nagle zniknęła mu z pola widzenia. Prze chwilę myślał, że to umysł płata mu figle i rudowłosej ni ma w pobliżu, dopóki nie zorientował się, że jeden z jego przyjaciół właśnie okręca Agę wokół własnej osi. Stał jakieś dwa metry od nich, a serce pękało mu z zazdrości. Jednocześnie był  tak blisko Niej, a z drugiej strony jeszcze tyle ich dzieliło.
W końcu nie wytrzymał.
- Odbijamy – krzyknął dość głośno, choć i tak muzyka zagłuszyła jego głos.
Chwycił za jej dłoń, a ona dopiero wtedy podniosła wzrok do góry.

Z jej twarzy można było wyczytać zarówno zaskoczenie jak i przerażenie. Nie spodziewała się go tutaj. Ona w ogóle się go nie spodziewała w swoim życiu.
- Nie wydaje Ci się, że musimy porozmawiać? – schylił się i szepnął do jej ucha.
Głośna muzyka nie sprzyjała żadnej rozmowie. Wahała się, ale ostatecznie chwyciła zbysiową dłoń i wyszła z nim przed klub.
Ruszyli spacerem po rzeszowskich uliczkach. Oboje milczeli. On cieszył się jej obecnością. Ona biła się z własnymi myślami, bo nic nie szło po jej myśli.
- Nurtuje mnie jedno pytanie – zaczął wkładając ręce do kieszeni bluzy – dlaczego wyjechałaś?
Długo przygotowywała się do odpowiedzi na to pytanie. Najpierw chciała kłamać. Wymyśleć jakąś bajeczkę i próbować szczęścia w wciśnięciu ją siatkarzowi. W końcu opamiętała się i odkryła, że prawda zawsze jest najlepsza.
- Bo się bałam – mruknęła ledwo słyszalnie siadając na pobliskiej ławeczce.
- Przecież przy mnie byłaś bezpieczna – rzekł w ogóle nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Ale ja bałam się pozostać z Tobą – spuściła wzrok lustrując czubki swoich trampek.
- Wiem, że kobiety trudno jest zrozumieć, ale Ty jesteś chyba jakąś super kobietą, bo nic nie rozumiem – załamany zatopił wzrok w jej rudych włosach.
- Tu nie ma nic do rozumienia, Zbyszku – wstała ze swojego miejsca i stanęła naprzeciwko atakującego – bałam się, że zobaczę w Tobie kogoś więcej niż przyjaciela.
Otarła mokre policzki i czym prędzej odeszła w kierunku swojego mieszkania. A on siedział dalej na tej ławeczce i zastanawiał się nad sensem jej słów. Ale przecież nad czym tu się zastanawiać? Ona Cię kocha, więc biegnij za nią debilu!




***
Musicie wybaczyć Adze. Nigdy nie miałyście potrzeby bliskości drugiego człowieka? Aga w Rzeszowie nie ma nikogo, a Darek stał się bardzo przekonujący, a ona zaślepiona błędem, do którego notabene nie chce się przyznać, wierzy mu w każde słowo. Ale czy słusznie?


Jutro idę sobie na zwody grzać ławę, ale trzymajcie kciuki za ILO <3 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Trzydzieści jeden.

Codziennie rano wstaję , ubieram się , układam lekko pofalowane włosy i maluje rzęsy – ale nie patrzę prosto w oczy . Boję się , że zobaczę w nich iskierki miłości .


Zamknęłam drzwi za Bartkiem, po czym z sypialni wzięłam laptopa i rozsiadłam się na balkonie. Promienie słoneczne przenikały przez moją skórę nagrzewając cały organizm. Związałam włosy w wysoką kitkę i wystukałam na klawiaturze trzy słowa. Praca w Rzeszowie. Przez półtorej godziny szperałam po Internecie w poszukiwaniu odpowiedniej oferty pracy. Spisałam kilka adresów korporacji szukających recepcjonistek. Nie miałam zbyt dużego doświadczenia, ale przecież zawsze warto spróbować. Całe popołudnie pisałam i drukowałam kolejne CV, by już następnego dnia udać się na pierwszą rozmowę kwalifikacyjną. Zaczęłam od niewielkiego hotelu prowadzonego przez stare  małżeństwo. Usytuowana blisko centrum odrestaurowana kamienica przykuwała wzrok.
Stres zjadał mnie od środka, więc biorąc głęboki wdech nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. U progu przywitała mnie elegancko ubrana kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat, a po chwili podpisywałam już umowę o pracę. Nie spodziewałam się, że uda mi się to aż tak szybko. Podziękowałam pani Mari, a już następnego dnia miała stawić się za ogromną drewnianą ladą.

W drodze powrotnej zrobiłam zakupy w jednym z supermarketów. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że udało mi się znaleźć pracę za pierwszym razem!
Zostawiłam torby w kuchni i szybko drapnęłam z szafki moją komórkę. Długo wahałam się, czy wysłać wiadomość, ale w końcu nacisnęłam send i wiadomość powędrowała do Spały. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź. Już kilka minut później siedziała na balkonie z telefonem przy uchu, a po „drugiej stronie” Kurek już po raz piętnasty gratulował mi podjętej pracy.
- Bartek muszę kończyć, ktoś dobija się do mieszkania – oznajmiłam podążając w stronę drzwi.
- Trzymaj się Mała. Wpadnę za niedługo do Ciebie – cmoknął do telefonu, po czym się rozłączył.
Włożył komórkę do kieszeni spodni i otworzyłam drzwi.
Sparaliżował mnie strach. Nie mogłam wykonać ani jednego ruchu. Nie drgnęła nawet na milimetr. Stał na klatce buńczucznie się uśmiechając. Biła od niego ta cholerna pewność siebie.
- Nie wpuścisz mnie? – oparł się jedną ręką o framugę drzwi.
Otworzyłam je szerzej, robiąc mu miejsce na wejście do mieszkania. Znał je już na pamięć. Nie musiałam prowadzić go do salonu, bo sam znał drogę. Usiadł na kanapie poklepując miejsce obok siebie.
- Jak za dawnych czasów, prawda? – uśmiechnął się obejmując mnie ramieniem.
- Po co przyszedłeś? – odsunęłam się na według mnie bezpieczną odległość kilkudziesięciu centymetrów.
- Bo chcę naprawić to wszystko co było między nami.
Wyczułam skruchę w jego głosie. Szczerą chęć poprawy naszych stosunków.
- Nie wiem czy da się jeszcze cokolwiek naprawić – mruknęłam podciągając nogi pod klatkę piersiową.
- Przypomnij sobie jak było nam razem dobrze – chwycił moją dłoń i zamknął ją w uścisku swojej.
- Było do czasu. Darek zepsułeś wszystko tymi cholernymi narkotykami – wygarnęłam mu.
- Zmieniłem się. Skończyłem z trawką. Jestem już innym człowiekiem, ale tak samo bardzo Cię kocham – jego ciemne oczy patrzyły na mnie z nadzieją wprawiając mój mózg w osłupienie, istną hipnozę.
- Daj mi czas – ocknęłam się i wstałam z kanapy.
- Ile tylko będziesz chciała – również się podniósł.
Próbował pocałował mnie w policzek na pożegnanie, ale szybko się odsunęłam i zamknęłam za nim drzwi. 
I znów wszystko co sobie poukładałam runęło jak budynek podczas trzęsienia ziemi. Usiadłam na kanapie z pudełkiem świeżo zakupionych lodów czekoladowych. Zaczęłam płakać z tej pieprzonej bezsilności i bezradności. Nie radziłam sobie z własnym życiem. Uciekałam od problemów, które życie stawiało przede mną na co drugim kroku. Uciekłam od miłości, której tak bardzo  nie chciałam. Bo miłość rani. Zadaje ból. Wykorzystuje. Wysysa z człowieka resztki życia. Miłość nie daje radości i szczęścia. Czasem daje tylko poczucie bezpieczeństwa, takie minimalne, które z czasem również zanika. Bo miłość nie istnieje. Bo czym niby jest ta wielka miłość, którą tak wszyscy się zachwycają? Ktoś kiedyś powiedział, że  według matematyki jest problemem, według historii wojną, według chemii reakcją, według sztuki sercem, według sportu dozwolonym dopingiem. Mi wersja pierwsza odpowiada najbardziej. Miłość to problem, cykl następujących po sobie kłopotów, które powoli, stopniowo wyniszczają człowieka.
Pudełko lodów miało się już na wykończeniu, a ja ciągle nie mogłam pogodzić się z tymi szamotającymi we mnie uczuciami i emocjami. Bo co ja właściwie czułam? Poniekąd smutek i tęsknotę za… Zbyszkiem, ulgę, że udało mi się zamknąć dopływ tlenu i stłumić w zarodku wszelkie przywiązania do Bartman, strach przed kolejnymi dniami i obawę przed nachodzącym mnie Darkiem. Wszystkie buzujące we mnie uczucia skumulowały się, a ja nie potrafiłam się z nimi uporać. Byłam słaba psychicznie. Nie umiałam stawić czoła samej sobie. Przegrałam tą walkę z kretesem.
- Za zdrowie zakochanych – stuknęłam kieliszek napełniony po brzegi polską wódką o butelkę.


„Zatopić smutki w kieliszku wódki? Tylko czym ja się smucę?

Nie mam chłopaka. Nie mam problemu. Amen.”




***
soł, mamy następny rozdział, w którym to Iśka zaczyna już nie ogarniać własnego życia.
u mnie jest podobnie, więc pjona Aga, żyjemy w tym samym świecie. 


piątek, 8 listopada 2013

Trzydzieści.

Są ludzie, którym pozwolimy wracać zawsze. choćby nie wiadomo jak nas zawiedli, i jak bardzo pozwolili nam cierpieć. I mimo, że wywoływali najokropniejszy ból, gdy odchodzili - to wywołują najcudowniejszy uśmiech, gdy wracają.

Nie myślałam o Nim. Z każdym dniem stopniowo wyrzucałam Go z głowy. To bolało. Cholernie bolało. Ale powiedziałam sobie stanowczo, że Zbigniew Bartman nigdy nie zawładnie moim sercem. Nigdy. Zmieniłam numer telefonu, gdy On codziennie zostawiał mi kilkanaście wiadomości na poczcie głosowej. Nie odsłuchałam żadnej z nich. Bałam się, że gdy do mojego mózgu dotrze jego głos zniszczę ten niewidzialny mur osłaniający najważniejszy mięsień mojego organizmu. Mur, który teraz staram się odbudować od nowa.
Wzdrygnęłam się gdy w okolicach godziny dwunastej, w samo upalne południe, usłyszałam dźwięk domofonu. Odłożyłam na bok czytaną książkę, którą chcąc nie chcąc przez przypadek zabrałam ze spalskiego Ośrodka pośpiesznie pakując swoje rzeczy. Otworzyłam drzwi myśląc, że to listonosz chce dostać się do środka. Jakież było moje zaskoczenie gdy po kilku chwilach po mieszkaniu rozniosło się pukanie do drzwi.
Wtargnął do mieszkania zamykając mnie w szczelnym uścisku. Wtuliłam twarz w jego koszulkę, a on delikatnie głaskał mnie po rozczochranych w każdą stronę włosach.
- Chcesz coś do picia? - zagadnęłam prowadząc go przez niewielki salonik do równie małych rozmiarów kuchni.
- Masz coś zimnego?
Wyjęłam z lodówki dwulitrową, jeszcze nie ruszoną butelkę coca-coli i rozlałam ciemną ciecz do dwóch wysokich szklanek.
- Co Cię do mnie sprowadza? - usiadłam na krzesełku na przeciwko siatkarza.
- Przyjechałem zobaczyć jak sobie mieszkasz - uśmiechnął się wystukując palcami rytm na krawędzi szklanki.
- Nie powinieneś trenować? - zmarszczyłam czoło nerwowo kręcąc nogami.
- Powiedziałem trenerowi, że muszę odwiedzić mamę, bo zachorowała - burknął niemrawo.
- Nie powinieneś okłamywać trenera, tylko po to aby zrobić sobie wypad do Rzeszowa – pokręciłam z politowaniem głową.
- Musiałem sprawdzić co u Ciebie słychać, a poza tym nie pożegnałaś się – uśmiechnął się zadziornie.
- Jak mnie tu znalazłeś? – błyskawicznie zmieniłam temat nie chcąc drążyć kwestii mojego nagłego wyjazdu.
- Powiedzmy, że Twoja siostra bardzo mi w tym pomogła.
Cisza. Krępująca cisza wypełniła całe pomieszczenie. Słychać było nasze oddechy, a rosnące  w błyskawicznym tempie napięcie mogłoby załamać niejednego fizyka.
- Chcesz wiedzieć co u Zbyszka, prawda?
Czyta mi w myślach? Poniekąd pewnie tak. Po czym poznał, że ten temat mnie aż tak nurtuje? Czym się zdradziłam?
Kiwnęłam niepewnie głową przyznając sportowcowi rację.
- Udaje, że wszystko jest okej, ale tak naprawdę walczy sam ze sobą. Walczy, żeby nie rzucić wszystkiego w cholerę i żeby tu do Ciebie nie przyjechać. Iśka, czemu wyjechałaś?
- Bo sobie nie mogłam z tym wszystkim poradzić – nerwowo wstałam z krzesełka i wyszłam na niewielki porośnięty bluszczem balkonik – Bartek ja nie chcę się zakochać, ja nie potrzebuje miłości!
Poczułam jak jego ramiona mnie okręcają i mocno przyciskają do jego klatki piersiowej.
- Będzie dobrze Aga – pocałował mnie w czoło – miłość nie jest sama w sobie zła. Teraz musisz sobie wszystko poukładać, przemyśleć.
- Czy Zbyszek wie, że tu jesteś? – jego imię z ledwością przeszło mnie przez usta.
- Nie. Wszyscy myślą, że jestem u mamy.
- I niech tak zostanie – oznajmiłam wchodząc z powrotem do mieszkania.
Zaczęliśmy przygotowywać obiad, bo Kurek narzekał, że jest strasznie głodny. Nie jestem wyborną kucharkę, ale z niemałą pomocą siatkarza przygotowaliśmy spaghetti. Nie wspominaliśmy już ani o Spale, ani o Bartmanie. Byłam mu bardzo wdzięczna, że te tematy omijał szerokim łukiem. Po obiedzie wybraliśmy się na spacer. Zajęliśmy parkową ławeczkę i rozmawialiśmy jak starzy dobrzy przyjaciele. Po długich namowach udało mi się przekonać Bartka, aby został na noc w moim mieszkaniu, bo na zgrupowanie miał wrócić dopiero jutro.
Jako że dysponuje jedynie jedną sypialnią pozostawiłam ją do dyspozycji siatkarza, a sama zadowoliłam się przetestowaną przez Bartosza kanapą.
Około 22 rozeszliśmy się do swoich łóżek. Słyszałam jak Kurek już pochrapywał, ale ja nadal nie mogłam zmrużyć oka. Przekręcałam się z boku na bok, liczyłam owieczki, ale to wszystko nie miało najmniejszego sensu. Cały czas w głowie miałam jedynie Zbyszka, a przecież miałam już o nim nie myśleć. Zrobiłam sobie owocową herbatę i z moim ulubionym kubkiem w owieczki usiadłam na wiklinowym fotelu na balkonie. Noc była ciepła, bezchmurna. Księżyc oświetlał rzeszowskie uliczki, dodając nim magicznego uroku.
- Dlaczego nie śpisz? -  z letargu wyrwał mnie głos siatkarza.
Przekręciłam głowę w bok i skrzyżowałam moje spojrzenie w jego. Stał w progu w samych bokserkach, ukazując swój wysportowany tors.
- Nie mogę zasnąć – mruknęłam podciągając nogi pod klatkę piersiową.
- Jak mówiłem, żebyś to wszystko przemyślała to nie miałem na myśli zarywania nocek – pokręcił z niedowierzeniem głową stając naprzeciwko mnie – chodź spać.
- Zaraz pójdę – uśmiechnęłam się krzywo – skończę pić herbatę.
- Dobranoc – ucałował mnie w czoło i zniknął w głębi mieszkania.
Z komody, na której stał telewizor, wyjęłam notes i długopis. Przejechałam palcem po okładce, na której dużymi literami napisałam, że miłości nie ma.


„Miałam zapomnieć. Miałam nie pamiętać. To nie miało być tak. On  miał mi się nie śnić. Miał nie przemykać przez moje myśli. Miało być tak jak gdyby nigdy w życiu nie postawił nogi w sklepie Cecylii, jakbym nigdy go nie poznała. Tak by było najlepiej. Nie zadręczałabym się teraz jakimś dziwnym poczuciem winy. Nienawidzę Zbigniewa Bartmana. Nienawidzę Go za to, że tak bardzo wrył mi się w serce.”





***
Zostawiam Wam kolejny rozdział z przyjecielskim Bartusiem w roli głównej. 
Ttrzeba by tu wkręcić jakoś Darka, żeby urozmaicić akcję, co nie? 

wtorek, 5 listopada 2013

Dwadzieścia dziewięć.

Będzie źle. Będzie jeszcze gorzej niż teraz. Będą jeszcze bardziej szare dni, niż te podczas których egzystujesz teraz. Będzie najgorzej jak może być. Ale przejdziesz przez to. Po to tu jesteś, po to jesteś kobietą. By udowadniać takim dupkom jak on, że jesteś silna i przejdziesz przez to wszystko. Zapamiętaj to sobie i zdołasz jeszcze podnieść głowę ku górze i szczerze się uśmiechnąć. Już nie po to by jemu coś udowodnić, tylko dla siebie. W końcu zrobisz coś dla siebie, dla swojego serca, i dla swojego szczęścia, pamiętaj.


Bał się. Zbigniew Bartman się bał. To przecież z lekka niedorzeczne. On nie powinien nawet wiedzieć co to strach. Nie powinien o tym myśleć. On nie może się bać.
Zmieniła Go. Od samego początku ta  znajomość nie wróżyła nic dobrego, a teraz może skończyć się jeszcze gorzej. Bartman już nie myślał jako jednostka, tylko o sobie. Nie był tym zadufanym w sobie Mięśniakiem. Teraz ważna była dla Niego Agnieszka i przysiągł sobie, że wyciągnie ją z tych kłopotów nawet za cenę swojego życia.
Zbigniew Bartman był zakochany. Cholernie zakochany.

Błyskawicznie poruszał palcami na dotykowym ekranie telefonu.
- Cecylia, odbierz no – niecierpliwił się z każdym sygnałem.
Skrótowo wyjaśnił jej zaistniała sytuację, z nadzieją, że może będzie wiedzieć gdzie jest jej siostra.
Bingo!
Zaczęli biec. Podwyższona na maksymalny pułap adrenalina dodawała im sił. W dali rysowała im się drewniana chatka, więc jeszcze bardziej przyśpieszyli. Ostatnie metry pokonali za pewne szybciej niż Usain Bolt podczas pobijania rekordu świata.
- Na trzy – porozumieli się i już po chwili otworzyli drewniane skrzypiące drzwi.
Rozejrzeli się po pomieszczeniu, w którym za pewne nikt już dawno nie przebywał. Metrowy kurz mieszał się wzajemnie z grubymi pajęczynowymi nićmi.
Odetchnął z ulgą widząc całą i zdrową Agnieszkę siedzącą na drewnianych schodach. Zamknął ją w swoim uścisku dziękując Bogu, że nic jej się nie stało.
- Nigdy więcej tego nie rób – wyszeptał zakładając  kosmyk jej włosów za ucho.
- Wracam do domu – oznajmiła i zabierając album opuściła chatkę.
Zamurowało go. Wbiło w te spróchniałe deski.

Bartek ruszył za dziewczyną, ale ta  grała niedostępną. Nie pozwoliła mu się nawet zbliżyć na milimetr. Coś się w niej zmieniło. Coś pękło. I ani Bartman, ani Kurek nie wiedzieli co się dzieje. A powód był jeden: sport. Sport, którego ona znów zaczęła unikać jak ognia, a to wszystko przez wracające z zawrotną prędkością wspomnienia. I strach nasilający się z każdą minutą.

~*~

Uciekanie od problemów odziedziczyłam w genach po tatusiu. Jestem jedynym w swoim rodzaju mistrzem nie załatwiania do końca spraw.
Spakowałam do walizki wszystkie rzeczy, które zaledwie kilka dni temu przywiozłam do spalskiego ośrodka. Niepostrzeżenie opuściłam hotel, dziękując w duchu, że reszta siatkarzy wyciska właśnie siódme poty na siłowni. Wcisnęłam Cecylii bajeczkę o wypadku wyimaginowanej, nigdy nie istniejącej koleżanki, której teraz potrzebna jest moja pomoc i opieka.
Nie zważałam już na czyhającego na mnie Darka. Musiałam stąd jak najprędzej wyjechać, bo czułam, że z dnia na dzień Zbyszek staje mi się coraz bliższy.

Garbus znów miał wyruszyć w daleką podróż. Walizka znalazła swoje miejsce w bagażniku, a na siedzeniu pasażera umieściłam przekazaną przez CeCe wałówkę, która za pewne zapełni całą moją lodówkę i wystarczy na następny rok mojego samotnego życia.
Ostatnie ckliwe słowa i pożegnania, puste obietnice o szybkich odwiedzinach, choć i tak zobaczymy się pewnie dopiero na Boże Narodzenie.
Szybko rozpoznałam zbliżającą się w naszym kierunku sylwetkę Bartmana. Czym prędzej wsiadłam do samochodu i zanurkowałam w torebce w celu odnalezienia kluczyków. Otworzył drzwi auta, gdy uruchamiałam silnik.
- Iśka, co Ty wyprawiasz? – smutek obecny w tonie jego głosu zawirował mi w głowie.
- Wracam do Rzeszowa – wbiłam wzrok w bliżej nieokreślony punkt usytuowany gdzieś za przednią szybą.
- Nie zrobisz mi tego – jęknął błagalnie – nie rozumiesz, że Cię kocham?
Zakuło mnie w sercu. Szybko zniwelowałam łzy cisnące mi się do oczu. Nie przekona mnie do pozostania. Nie teraz, gdy zebrałam odwagę na wyjazd i na odcięcie się od świata sportu i miłości.
- Kocham Cię – powtórzył dobitnie ujmując moją twarz w dłonie i zatapiając swoje wargi w moich.
Tego chciałam uniknąć; poczucia jego bliskości, smaku ust, obecności jego ciała.
- Powiedz, że nic do mnie nie czujesz, a nie będę Cię zatrzymywał – przełknął głośno ślinę nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.
- Nie kocham Cię.
Kipiałam pewnością siebie. Do mistrzostwa w uciekaniu od problemów mogę spokojnie dorzucić złoty medal w okłamywaniu ludzi, którzy są dla mnie bardzo ważni. Cholernie lubię utrudniać sobie życie.

Odpaliłam silnik i ruszyłam przed siebie. Nie odważyłam się by spojrzeć w lusterko. Dodając gazu wjechałam na główną ulicę zostawiając cały siatkarski świat w tyle. Nie czułam się z tym dobrze. Bo czy osoba na siłę uciekająca od miłości może czuć się szczęśliwa?

Zatrzymałam samochód na niewielkim parkingu spalskiego cmentarza. Z torebki wyjęłam zabrany z letniskowej chatki album, w którym błyskawicznie odnalazłam zdjęcie z dzieciństwa. Błądziłam między nagrobkami szukając pomnika rodziców, a gdy wreszcie go znalazłam po prostu rozpłakałam się jak małe dziecko. Nie modliłam się, nie wspominałam, nie myślałam. Wypłakałam zapas łez na kolejne dziesięć lat. Przejechałam palcem po uśmiechniętych twarzach rodziców uwiecznionych na fotografii, po czym włożyłam je pod wazon ze sztucznymi kwiatami.
Oddaliłam się pośpiesznie nie chcąc nic rozpamiętywać. Wspomnienia sprawiają ból. Pojawiają się w najmniej odpowiednich momentach, powodując naszą rozsypkę emocjonalną i psychiczną. A do tego nie mogłam dopuścić. Musiałam być silna lub przynajmniej sprawiać takie wrażenie.

Kolejny postój zrobiłam w centrum Rzeszowa. Było już późno, ale jakimś cudem trafiłam jeszcze w godziny otwarcia księgarni. Kupiłam gruby notatnik, na który mogłam wylać wszystkie moje złości, żale i radości. I wylałam. Bo to był jedyny sposób na podzielenie się tym co leży mi na sercu.


„Jestem skończoną idiotką, ale tak, kocham Zbigniewa Bartmana i  nie  mogę się pozbyć jego zapachu i faktury warg tak namiętnie napierających na moje.”



***
I to by było na razie na tyle.
Idę sobie chorować ;<
Trzymajcie się Mośki ;*

piątek, 1 listopada 2013

Dwadzieścia osiem.

Czasem jest lepiej, gdy o niektórych rzeczach po prostu nie wiemy.

Leniwie powracałam z krainy snu do normalnego życia. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, a dłonią błądziłam po prześcieradle. Nie było go obok mnie.  Usiadłam na skraju łóżka rozglądając się dookoła.
Zniknął. Zostawił mnie. Opuścił.
Zwinęłam z krzesła swoją bluzę i wyszłam na korytarz. Panowała tu względna cisza. Nikt się nie krzątał, ani nie krzyczał. Tak jakby nikogo tutaj nie było.
Weszłam do swojego pokoju i postanowiłam się odświeżyć. Drapnęłam z półki czyste ubrania i zamknęłam się w łazience. Chłodna woda spływała po moim ciele, a ja powoli analizowałam to co wczoraj się wydarzyło. Ciągle miałam w pamięci smak jego ust, jego zapach i bliskość ciała.
To była tylko chwila słabości  - powtarzałam w myślach jak mantrę. To było jedyne racjonalne wytłumaczenie, choć w podświadomości chciałam aby powodem tego wydarzenia było uczucie, choć minimalne, ale zawsze uczucie.
Ubrałam dżinsowe spodenki i biały top. Wiążąc włosy w kucyk wyszłam z zaparowanego pomieszczenia.
Wypuściłam w ręki szczotkę widząc siedzącego na łóżku Zbyszka.
- Nie chciałem Cię budzić, ale musiałem iść na trening – wstał i podniósł leżący na podłodze grzebień.
- Która godzina? – zaskoczona zaczęłam szukać swojego telefonu.
- Po jedenastej – uśmiechnął się niemrawo – zejdziemy na śniadanie, a później pojedziemy na policję. Cecylia obiecała, że też będzie.
- Musimy? Przecież oni i tak nic nie zrobią – bezradna otworzyłam drzwi pokoju.
Zeszliśmy na stołówkę, która również świeciła pustkami. Zawodnicy regenerowali sił w swoich pokojach lub u masażysty. Oboje byliśmy nieobecni i praktycznie się nie odzywaliśmy. Czułam, że Zbyszek chce poruszyć temat wczorajszej nocy, ale nie bardzo wie jak się do tego zabrać. Ja sama postanowiłam nie zaczynać tego tematu, bo w tym momencie nie miałam do końca sprecyzowanej tej sytuacji.
Przed Ośrodkiem czekał już na nas Bartek. Otworzył przede mną drzwi do samochodu, po czym sam zajął miejsce kierowcy. Tym razem to Bartman towarzyszył mi w podróży siedząc obok mnie. Na komendzie byliśmy pół godziny później. Chwilę później dotarła też do nas Cecylia. Składanie zeznań to naprawdę żmudna procedura. Facet siedzący za masywnym biurkiem wypytywał się mnie praktycznie o wszystko, by na końcu stwierdzić, że i tak praktycznie nic nie może zrobić, bo nie ma wystarczających dowodów. Zdenerwowana opuściłam pomieszczenie.
- I co? – Bartek zerwał się  z krzesełka i podszedł do mnie.
- I nic.. Nie mają dowodów. Nie mogą nic zrobić. Niech się pani nie martwi. Bla, bla, bla – odparłam znudzona.
- Może jak zobaczy, że byłaś na policji to sam odpuści – CeCe próbowała podtrzymać mnie  na duchu – obstawiam, że już go więcej nie zobaczysz.
- To już nie chodzi o mnie, a o Was. O Ciebie, Lenkę…
- O nas się nie martw. My mamy Tomka – uśmiechnęła się – a teraz muszę już jechać. Lenka jest ostatnio strasznie niegrzeczna.
- Przepraszam, to nie tak miało wyglądać. Miałam Ci przez te wakacje pomagać.
- Radziliśmy sobie wcześniej, poradzimy sobie i teraz – siostra przytuliła mnie na pożegnanie, po czym wsiada do swojego samochodu i odjechała.
Chwilę później my również byliśmy w drodze powrotnej, a do Ośrodka dotarliśmy wprost na porę obiadową. Jakoś nie miałam ochoty na jedzenie, więc zaszyłam się w swoich czterech kątach. Byłam przygnębiona. Zostałam w sytuacji bez jakiegokolwiek sensownego wyjścia. Każdy impuls, każda myśl, sprawiała, że zaczęłam coraz bardziej fiksować. Żyłam w izolatce, zamknięta za metalowym ogrodzeniem, które rzekomo miało dać mi bezpieczeństwo. Niezauważalnie opuściłam budynek mieszkalny i wybrałam się na spacer. Znów przysiadłam na drewnianym pomoście, a bose stopy spuściłam do wody. Przymknęłam oczy łapiąc promienie słoneczne.

~*~
- Cześć – przywitał się siadając obok niej.
Skinęła głową robiąc mu odrobinę więcej miejsca. Milczeli. Ona była lekko speszona jego obecnością, on nie wiedział jak zacząć ten nurtujący go temat.
- Ładny mamy dziś dzień – o dziwo to Agnieszka zaczęła rozmowę – idealny na spacer.
- Jeżeli chcesz to możemy się przespacerować – rzucił szybko i już po chwili szli ramie w ramie w stronę wyjścia z Ośrodka.
Wstąpili do jej domu, z którego zabrała kilka książek i wałówkę od Cecylia. Nie zabawili tam długo, bo Bartkowi trochę spieszyło się na trening.
Przemierzali kolejne spalskie uliczki śmiejąc się w najlepsze z najbłahszych rzeczy. Nawet nie zauważyli, gdy upłynęły dwie godziny.
- Jestem już spóźniony – jęknął siatkarz – przepraszam Cię, ale musimy wracać.
- Nie mogę tutaj jeszcze chwilę zostać? – zrobiła maślane oczka próbując jakoś zbajerować Kurka.
- Aguś, uwierz mi, że lepiej i dla mnie i dla Ciebie będzie jak wrócisz ze mną – mocno ją przytulił, dając do zrozumienia, że przy nim może czuć się bezpieczna.
- Jesteś tak samo przewrażliwiony jak Bartman – odepchnęła go i ile sił w nogach pobiegła przed siebie.
Zrobiła najgłupszą rzecz z możliwych. Ale miała już dość swoistego zamknięcia i siatkarzy, którzy dmuchają i chuchają na nią jak na najcenniejszy diament. Chciała się oderwać od ciągłej kontroli i obserwacji. Choć na chwilę zapomnieć o Darku. Darku, który miał ją teraz jak na widelcu.

Kurek rzucił się w szalony pościg za rudowłosą. Jednak mimo to, że był sportowcem nie znał Spały na wylot. Aga się tu urodziła i wychowała, więc doskonale wiedziała, gdzie znajdują się najlepsze kryjówki. Załamany i przestraszony nie na żarty wybrał numer Bartmana. Starał się mu jak najspokojniej wyjaśnić zaistniałą sytuację, ale i to nic nie dało, bo Zbyszek naprawdę się zdenerwował. Czym prędzej znalazł się na miejscu i zaczął wydzwaniać do dziewczyny. Bezskutecznie. Zostawił na jej poczcie milion wiadomości głosowych, a kolejny milion zalegał jej skrzynkę smsów.

~*~

Byłam wolna. Choć przez chwilę mogłam cieszyć się nieograniczoną swobodą i mieć pewność, że zaraz nie zamkną mnie w czterech ścianach pokoju. Wiem, że zarówno Bartek jak i Zbyszek chcą dla mnie jak najlepiej, ale ja po prostu nie umiem żyć z myślą, że jestem prawie jak w więzieniu.

Dotarłam do jednego z miejsc przywołujących mi dzieciństwo. Mały domek letniskowy na skraju lasu prawie w ogóle się nie zmienił odkąd byłam tutaj kilka lat temu. Klucz ciągle znajdował się pod wycieraczką w niewielkim zagłębieniu w drewnianym ganeczku.






Aga jest głupia. 
Ja też jestem głupia.
Wszyscy są głupi.
Miłość jest głupia, co nie zmienia faktu, że i tak kocham.
debilizm.