środa, 4 grudnia 2013

Trzydzieści sześć.

People stop to turn and stare
Everywhere she goes
Dollar signs and crimson hair
She will steal your soul

Budzę się z uśmiechem na ustach i obawą w głowie. Tysiące pytań. Tysiące całkiem sprzecznych myśli. Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się wszystkich negatywnych obaw. Powłóczając nogami podążyłam do łazienki. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, która powoli wypełniała wannę. Spojrzałam na swoje lustrzane odbicie, a palcem przejechałam po wargach, na których pozostał jeszcze  dotyk Zbyszkowych ust. 
Rozmyślając nad tym jak to cudownie, że dziś sobota w wannie spędziłam blisko pół godziny, a z letargu nieskazitelnej przyjemności wyrwał mnie dopiero dzwonek do drzwi. Zerwałam się na równe nogi, pośpiesznie wybierając się ręcznikiem. Drugim owinęłam nagie ciało i zostawiając na podłodze mokre ślady spojrzałam przez wizjer. Bartman. 
- Tęskniłem - wpadł do mieszkania miażdżąc mnie naciskiem swoich ramion.
- Zibi przecież to tylko kilka godzin - pokręciłam z niedowierzaniem głową.  
- Zbyt długo nie miałem Ciebie aby teraz tracić czas. Alee widzę, że Ci w czymś przerwałem - zmierzył mnie wzrokiem. 
- No jakby nie patrząc to tak - wyszczerzyłam się mocniej zaciskając ręcznik. 
- Powiedziałbym, że mogłabyś tak zostać, ale mamy ważną sprawę do załatwienia. Jadłaś śniadanie? - zapytał, gdy ja z powrotem byłam już w łazience.  
Zgarnęłam z pralki przygotowane wcześniej ubrania i zaczęłam zakładać bieliznę, gdy usłyszałam skrzypienie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam opartego o futrynę Zbyszka. Buńczuczny uśmiech nie schodził mu z twarzy. Zrobiło mi się strasznie głupio, więc szybko okryłam się ręcznikiem. 
- Nie masz czego się wstydzić. Myślisz, że nigdy..
- Bartman nawet nie kończ tego co chciałeś powiedzieć - pogroziłam mu palcem. 
- Dobra - jęknął strzelając focha - chciałem się zapytać co chcesz na śniadanie, ale jeżeli jesteś dla mnie niemiła to śniadania nie będzie - obrócił się na pięcie i wyszedł. 
 Nałożyłam krótkie spodenki, a do środka wpuściłam luźny, gładki T-shirt. Przeciągnęłam rzęsy tuszem i rozczesałam włosy, które szybko zaplotłam w warkocz. 
 Zbyszka odnalazłam w salonie. Przeglądał jakiś album ze zdjęciami. Niezauważalnie przeszłam do kuchni, gdzie czekało na mnie śniadanie: kubek gorącej herbaty i kilka tostów z kremem orzechowo-czekoladowym. Usiadłam obok Bartmana i pocałowałam go w policzek. 
 - Dziękuje - posłałam w jego kierunku uśmiech i zaczęłam zajadać się tostami. 
- Masz tu nutelle - wyszczerzył się wskazując na kącik moich ust. 
 Przyłożył kciuk i starł krem. Przejechał palcem na mój policzek i przez chwilę badał strukturę mojej skóry. Napięcie rosło. Serce zwiększyło uderzenia na minutę, a gula w gardle uniemożliwiała mi swobodne oddychanie.
Zbyszku, ewidentnie źle na mnie działasz.
Specjalnie drażnił się ze mną. Powoli przybliżał się do mnie, owiewając moją twarz swoim miętowym oddechem. Miażdżyłam między palcami materiał jego koszulki wbijając się coraz bardziej w oparcie kanapy.
Przecież ja miałam się nie zakochać.
Jego miękkie wargi przylgnęły do moich. Napierał na mnie całym swoim ciężarem wciskając mnie w beżowe poduszki. Zibi lekko poruszył nogą trącając przy tym stojący na ławie kubek. Naczynie z impetem spadło na podłogę rozpadając się na małe kawałeczki.
- Kurr… - burknął zbierając co większe kawałki porcelanopodobnego tworzywa.
- Ty to wszystko potrafisz zepsuć – zaśmiałam się, pomagając mu ogarnąć powstały bałagan.

Po chwili panele w salonie były już ogarnięte, a my zbiegaliśmy po schodach prawie zaliczając bolesne spotkanie z zimną posadzką. Rozgościłam się na fotelu pasażera w Zbyszkowym samochodzie i przez dłuższy czas próbowałam rozgryźć gdzie jedziemy.
- Serio? – jęknęłam, gdy siatkarz włączył kierunkowskaz – jedziemy na zakupy?
Galerie to moja zmora, nocny koszmar i pod tym względem kompletnie różnie się od wszystkich innych kobiet – rasowych zakupoholiczek.
- Bo w weekend szykuję się bardzo ważna okazja i musisz kupić sukienkę – objął mnie w pasie i zamknął samochód – to znaczy ja muszę kupić ją Tobie.
- Ale po co? – spojrzałam na niego niczym na największego debila na świecie.
- Idziesz ze mną na wesele – cmoknął mnie w policzek, gdy przekraczaliśmy próg galerii.
- I Ty mnie o tym teraz tak spokojnie informujesz? – fuknęłam.
- Przypomniałem sobie dzisiaj rano jak zobaczyłem zaproszenie na półce – wzruszył ramionami.
- Ale przecież…
- Nie marudź Słońce. Chodźmy kupić sukienkę – pociągnął mnie w stronę najbliższego sklepu.

Bartman, ja Cię kiedyś zabije. A później siebie. Bo bez Ciebie już nie istnieje. 

5 komentarzy:

  1. Rozdział bardzo fajny :) TYLKO DLACZEGO TAKI KRÓTKI !!!! ? Pozdrawiam Dooma :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahha :D Ja też nie lubię zakupów xd z tego powodu zawsze się zastanawiam czy wszystko jest ze mną w porządku ;3

    Zapraszam do mnie:
    http://opowiadanie-o-asseco-resovii.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział. Zakochałam się w ostatnim zdaniu napisanym pochyłą czcionką. Piękne <3 Nie ma to jak poinformować o weselu kilka dni wczesniej, haha. Bartman jest genialny :D
    Pozdrawiam
    [faith-hope-volleyball.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj będzie ciekawie z tym weselem i wgl ;)
    Jak zawsze fajnie napisany rozdział:)
    Pozdrawiam serdecznie;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny ;) Od razu poprawił mi się humor.... :) Szkoda tylko że taki krótki.... Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń