środa, 29 stycznia 2014

Czterdzieści jeden.

Marsz Mendelsona. Wokoło kilkuset gości czekających aż panna młoda przekroczy wrota starego, zabytkowego sanktuarium. Ołtarz tonie w kwiatach, białych liliach i czerwonych detalach. Wzdłuż ławek poustawiane były stojaki ze zwisającymi bukietami, a wpadające przez okna światło słoneczne odbijało się od kryształów umiejscowionych przy żyrandolach. Całość wręcz zapierała dech w piersiach!
Zbyszek odnalazł w tłumie swoich rodziców, po czym zajęliśmy obok nich miejsca. Chwilę później masywne drzwi kościoła otworzyły się, a w progu pojawiła się najważniejsza osoba dzisiejszego dnia. Jej uroda onieśmieliłaby każdego. Długa suknia włóczyła się po czerwonym dywanie, a w jej błękitnym spojrzeniu można było zobaczyć strach i tremę. 
- Nudzi  mi  się – szepnął Zibi, który nie  był dość częstym uczestnikiem mszy świętych.
- Przecież nie możemy wyjść w połowie ślubu – mruknęłam kładąc swoją dłoń na jego.
- Ale ja już naprawdę tutaj nie wytrzymam – narzekał bawiąc się moim pierścionkiem.
- Zbyszek, proszę Cię, nie zachowuj się jak dziecko. Zaraz będzie przysięga, a później już tylko z górki – pokrzepiłam go delikatnie się uśmiechając.
- Czy te wszystkie ceremonie muszą być takie… nudne? Tutaj nic się nie dzieje. Same oklepane formułki – nie dawał za wygraną, chcąc jak najprędzej wyjść na świeże powietrze.
- A czego się spodziewałeś?
- Mogłoby się zacząć coś dziać – burknął rozglądając się dookoła – mógłby ktoś zemdleć lub chociaż ksiądz mógłby się pomylić.
Pokiwałam z politowaniem głową, a na resztę uwag Zbyszka nie zwracałam już uwagi. Byłam wpatrzona jak w obrazek w wydarzenia rozgrywające się przed ołtarzem. W końcu przyszła pora na najważniejszą część ceremonii. Zakochani mieli powiedzieć sobie sakramentalne tak.
- Przepraszam, ale ja tak nie mogę – odbiło się echem po całym kościele, a później świątynie wypełnił stukot obcasów.
- Wreszcie coś się dzieje - atakujący aż zaklasnął w dłonie - teraz jeszcze potrzebowałbym popcornu. 
- Zbyszek! Zachowuj się - zganiła go pani Jadwiga 
- No mamo, ale przyznaj, że wreszcie ten ślub nie jest jakimś nudnym szitem – burknął siatkarz, próbując przekonać swoją rodzicielkę do swoich poglądów.
Na marne. Bartman Junior wysłuchał kilkuminutowego kazania, porównywalnego długością do tego, które wygłosił ksiądz z ambony.
- Przepraszam Was bardzo – w głośnikach odezwał się głos niedoszłego pana młodego, a później i on wybiegł z kościoła.
Po całym wnętrzu świątyni rozległy się szepty. Czekaliśmy kilkanaście minut, aż w końcu rodzice Anety przeprosili wszystkich za kłopot i podziękowali za przybycie, co oznaczało tylko jedna: panna młoda uciekła sprzed ołtarza.
Chwyciłam moją kopertówkę i za siatkarzem wyszłam na dwór. Zbyszek zamienił kilka zdań z kuzynami i wujostwem, po czym wsiedliśmy do samochodu.
- Fajny ten ślub, mogę bywać na takich częściej – rzucił zmieniając biegi i włączając się do ruchu.
- Zobaczymy czy będzie tak fajnie jak w przyszłości to Tobie dziewczyna zwieje spod ołtarza – zaśmiałam się włączając radio.
- Mam nadzieję, że mi tego nie zrobisz.. – uśmiechnął się do mnie na ten swój intrygujący sposób.
Od razu zrobiło mi się ciepło na sercu, z brzucha uwolniło się stado motylków, a przez ciało przeszedł dziwny dreszcz.
- Ja? Masz aż takie poważne plany wobec mnie? – zdziwiona uniosłam brwi do góry.
- Tak – odparł z nadzwyczajnym stoickim spokojem – myślę, ba! ja to wiem na miliard procent! Jesteś dla mnie najważniejsza osobą na świecie i po prostu zrobię wszystko, żeby Cię nie stracić.
- Mam nadzieję, że nie chcesz mi się oświadczyn – mruknęłam spanikowana, nie bardzo zdając sobie w tej chwili sprawę z idiotyzmu mojej wypowiedzi.
- Wszystko w swoim czasie, kochanie – podsumował dodając gazu.
Błyskawicznie znaleźliśmy się pod jego rodzinnym domem. Zbyszek przez dłuższą chwilę szukał w kieszeniach marynatki kluczy, ale zanim je znalazł jego rodzice zdążyli wrócić i otworzyć dom.

- Możemy wrócić dzisiaj do Rzeszowa? Mam dziwne przeczucie – poprosiłam, gdy byliśmy już na górze.
- Coś się stało? – spytał siłując się z krawatem.
- Bartek dzwonił kilkanaście razy – rzuciłam wkładając szpilki do walizki, i tak na razie mi się nie przydadzą.
- Chcesz wracać tylko dlatego, że Kurek dzwonił?  - zdenerwował się Zbyszek.
- Naprawdę mam złe przeczucia – kontynuowałam, próbując go choć trochę uspokoić.
- Nie martw się, jak kocha to poczeka – rzucił wychodząc z pokoju.
Pozostało po nim tylko trzaśnięcie drzwi wejściowych. Szybko wybiegłam na balkon.
- Zibi, zaczekaj! – krzyknęłam, ale na nic były moje wołania.
Siatkarz kompletnie mnie olał i gdyby nigdy nic wciąż szedł przez siebie. Błyskawicznie zamieniłam sukienkę na coś wygodniejszego i zbiegłam po schodach.
- Pokłóciliście się? – pani Jadwiga zatrzymała mnie w korytarzu.
- Chyba tak – przyznałam wlepiając wzrok w czubki butów.
- Nie martw się Słonko. On sobie musi to wszystko poukładać. Zaraz wróci i wszystko będzie po staremu.

- Oby pani miała racje – szepnęłam nerwowo przebierając nogami – lepiej pójdę go poszukać – rzuciłam wybiegając z domu.  


szalona ja
tak bardzo komplikuje sobie życie.
pozdro 600. 

czwartek, 23 stycznia 2014

Czterdzieści.

Od samego poranka, a trzeba zaznaczyć fakt, że z łóżka udało nam się wstać dopiero w okolicach godziny dziesiątej, rozpoczęliśmy przygotowania do uroczystości.
Błyskawicznie udaliśmy się w szaloną pogoń, której metą były łazienkowe drzwi. Podkładając Zbyszkowi nogę dotknęłam dłonią metalowej klamki.
- Wygrałam! - wydałam z siebie okrzyk radości.
- To nie było fair! - oburzył się próbując odciągnąć mnie od drzwi. 
- Wszystko było fair, przecież nie ustalaliśmy żadnych zasad - pokazałam mu język znikając w pomieszczeniu.
-Niech ja Cię tylko dorwę... - usłyszałam jeszcze jego zdeterminowany głos, który później zagłuszył już szum obijającej się o brodzik wody. 
W łazience siedziałam już od dobrych dwudziestu minut dosuszając moje jak zwykle rozwichrzone włosy, chociaż bardziej pasuje tutaj stwierdzenie rude pukle.
- Aguuś, długo jeszcze? – dopytywał siatkarz dobijając się do drzwi – chyba nie chcesz żebyśmy się spóźnili!
- Trzeba było wcześniej wstać! – burczę próbując ułożyć grzywkę jednocześnie malując kreski na powiece.
- Iśka.. wpuść mnie, bo naprawdę się spóźnimy – nalegał, a wręcz błagał.
Narzuciłam na siebie luźną koszulkę i przekręciłam kluczyk wpuszczając Bartmana do środka. Siatkarz zmierzył mnie wzrokiem zadziornie się uśmiechając. Prychnęłam pod nosem zdmuchując z czoła pasma włosów.
 -Nie patrz tak na mnie – rzuciłam widząc w lustrze jego pełen pożądania wzrok  - nie mogę się skupić.
Zibi tylko wzruszył ramionami i zniknął w kabinie prysznicowej. Skupiona z wyciągniętym na wierzch koniuszkiem języka kończyłam swój makijaż. Nie licząc tego, że dwa razy dobierałam cienie do powiek, efekt był bardzo satysfakcjonujący. Z włosami było o wiele gorzej. Jak na złość nie chciały się ułożyć tak jak sobie to wyobraziłam. Grzywka odstawała praktycznie w każdą stronę, a reszta włosów, które miały swobodnie jako fale opadać na ramiona, splątały się niczym supły.
Nawet nie zauważyłam kiedy Zbyszek zakończył swoją szybką kąpiel i znalazł się tuż obok mnie. Wyszeptał mi do ucha, że pięknie wyglądam i pocałował w policzek delikatnie obejmując w pasie. Uśmiechnęłam się promiennie widząc jak kąciki ust mojego towarzysza również unoszą się do góry.
- Kocham Cię. Kocham Cię najmocniej na świecie – obróciłam się przytykając swoje wargi do jego.
Kilkakrotnie muskał moją górną wargę, czasami subtelnie ją przygryzając. Przejechał językiem po dolnej wardze, po czym zatopiliśmy się w naszym intymnym tańcu. Naszym małym, osobistym świecie, w którym istniejemy tylko i wyłącznie my.
- Zibi, chyba się śpieszyliśmy – zaśmiałam się, gdy jego jeszcze mokra dłoń spoczęła na moim udzie.
W odpowiedzi usłyszałam tylko jego ciężkie westchnięcie, po czym pomógł mi zeskoczyć z umywalki. Gdy wychodziliśmy z łazienki po domu rozniósł się głos pani Jadwigi wzywającej nas na obiad. Ze splecionymi dłońmi zbiegliśmy na dół i zasiedliśmy przy stole.
- Tylko patrzeć, a to wy staniecie na ślubnym kobiercu – westchnął pan Leon – jak ten mój synek szybko dorasta.
- Tato, proszę Cię przestań – mruknął wyraźnie zawstydzony Bartman.
- Ale Zbysiu, tata po prostu nie może wyjść z podziwu jak szybko wymężniałeś i wyrosłeś. Pamiętam jakby to było wczoraj gdy biegałeś po ogródku z stroju cowboya. Miałeś wtedy może jakieś pięć lat – Jadwiga sięgnęła pamięcią do wspomnień z dzieciństwa syna.
- Przestańcie mnie kompromitować – domagał się siatkarz, ale jego rodzice wcale nie odpuszczali.
Dlatego też w czasie obiadu dowiedziałam się kilku ciekawostek z życia mojego chłopaka. W wieku siedmiu lat stracił swojego mleczaka w bitwie o blondwłosą Jankę ze starszym kolegą. W ostatniej klasie gimnazjum prawie wyrzucili go ze szkoły za kolejne bójki.
- Mamooo!  - jęczał atakujący tracąc powoli apetyt.
Pani Jadzia tylko szeroko się uśmiechnęła i zakończyła na dziś swoje opowieści.
Na górę wróciłam z markotnym Bartmanem, który wcale nie kipiał energią tak jak wcześniej. Był zażenowany faktem, że dowiedziałam się o kilku rzeczach które on za pewne chciał przede mną ukryć. Z grobową wręcz miną nakładał swój garnitur walcząc z zawiązaniem krawatu.
- Ubierz muchę będzie ładniej – wtrąciłam się w jego walkę podając czarną „kokardę” – nie obrażaj się – dodałam muskając jego policzek.
Włożyłam sukienkę, a stopy wsunęłam w czarne szpilki. Kilkakrotnie patrzyłam na swoje lustrzane odbicie poprawiając każdą niedoskonałość. W końcu gdy efekt był po części zadowalający zaczęłam wrzucać najpotrzebniejsze rzeczy do kopertówki. Natrafiając na mój telefon komórkowy, wręcz się przeraziłam. Na ekranie widniało dwadzieścia sześć nieodebranych połączeń od Bartka.
- Iś, pośpiesz się, zaraz wyjeżdżamy – ponaglał mnie Bartman podając żakiet.
Przez cały ten pośpiech totalnie zapomniałam o telefonach od Kurka. Przypomniała mi dopiero melodia wypływająca z głośnika mojej komórki. Automatycznie odebrałam połączenie.
- Aguś! Wreszcie! – Bartosz jakby odetchnął z ulgą.
- Co się stało? Dzwoniłeś tyle razy, a ja miałam wyciszony telefon – ponaglałam go widząc, że Zibi parkuje już pod kościołem.
- Gdzie jesteś?
- W Warszawie – odpowiadam szybko wychodząc już z samochodu.
- Jak to Warszawie?  - dziwi się – Z kim? Po co?

- Ze Zbyszkiem, na ślubie jego kuzynki. Bartek naprawdę nie mogę teraz rozmawiać. Wchodzimy już do kościoła. Zadzwoń jutro! – cmoknęłam do telefonu i wyciszając go schowałam do torebki.



***
O rety! Wreszcie mi się udało coś naskrobać. 
Wybaczcie mi nieobecność... ale życie mi się trochę jebie.  

piątek, 3 stycznia 2014

Trzydzieści dziewięć.

Tymczasem w całkiem innej części Polski, patrząc na mapie na południ kraju, a dokładnie to w Rzeszowie – stolicy województwa podkarpackiego cały w skowronkach Bartosz parkował swój sportowy samochód pod jednym z bloków. Miał cudowną wiadomość, którą wręcz musiał podzielić się ze swoją przyjaciółką. Wdrapał się po schodach i nacisnął na dzwonek agnieszkowego mieszkania.
Pierwszy raz. Zero odzewu.
Drugi raz. Zero odzewu.
Trzeci raz. Usłyszał jak coś wewnątrz mieszkania upada.
Nacisnął na klamkę i delikatnie popchnął drzwi do przodu. Już w korytarzu zauważył bałagan, co bardzo go zdziwiło, bo Aga nie była raczej typem bałaganiarza. Podniósł leżące na podłodze zdjęcia, które wcześniej zdobiły jedną ze ścian. Jak najciszej stawiał kolejne kroki w stronę salonu. Jednak i tam oprócz bałaganu nie zastał nikogo. Wyszedł na otwarty balkon, a gdy tylko przestąpił jego próg usłyszał trzask drzwi wejściowych. Kurek zbiegł czym prędzej na dół, w tym samym czasie wybierając numer na policje.
- To znowu Ty? – warknął przyciskając włamywacza do ziemi.
Bartek był o wiele silniejszy i szybszy, wiec z łatwością dogonił uciekiniera.
- A Ty jeszcze się od niej nie odpieprzyłeś? – wysyczał Darek, próbując wyswobodzić się z uścisku, który zafundował mu siatkarz – i tak nie zaruchasz.
- Nie zamierzam – Kurek oburzony uniósł głos – zaraz przyjedzie policja. Teraz się nie wywiniesz skurwielu.
- Twoje nieodczekanie – odgryzał się.
- Po co tu przyszedłeś? Mało już narobiłeś Iśce kłopotów? – kontynuował przyjmujący, nie przestając dociskać Dariusza do chodnika.
- Bo sam mam kurwa problemy i potrzebuje hajsu – warknął.
Po okolicy rozniosły się policyjne syreny.  

~*~
Westchnęłam głęboko opadając na zbyszkowe łóżko. Ten spacer naprawdę mnie wykończył. Spóźniliśmy się na kolacje przez co Zibi został zmuszony do samodzielnego przygotowania nam posiłku. Jego rodzice pojechali do rodziców panny młodej, aby pomóc im w ostatnich poprawkach przed jutrzejszą ceremonią. Dlatego teraz, po tym jak przebrałam się w spodenki i luźną koszulkę, którą podebrałam siatkarzowi, leżałam wbijając wzrok w biały  sufit z ze splecionymi na brzuchu dłońmi. Zastanawiałam się jak długo to wszystko potrwa. Jak długo Zbyszek będzie jeszcze przy mnie. Cieszyłam się z jego obecności, z jego bliskości. Jednocześnie bojąc się, że  w każdej chwili mogę go tak po prostu stracić i już nigdy nie odzyskać. To przykre, ale w większości przypadków miłość przynosi przeważnie ból.
Słysząc delikatne skrzypnięcie drzwi, szybko podniosłam się i usiadłam po turecku na łóżku. Plecy oparłam o ścianę delektując się przyjemnym chłodem, który dawała. W takie upalne dni zrobię wszystko, aby poczuć choć trochę orzeźwienia. Bartman z szerokim uśmiechem postawił przede mną tacę ze swoim jak mniemam popisowym daniem, i to bardzo kalorycznym daniem! A przecież sportowcy to chyba na jakiejś diecie powinni być…
- Chcesz mnie utuczyć? – zapytałam widząc stos naleśników wypełnionych nutellą, spryskanych bitą śmietaną w sprayu i obsypanych kolorową posypką…
 O Boże, czemu to tak korci i wygląda tak przepysznie?
- Nie chce nic mówić, ale przydałoby Ci się kilka kilogramów tu i tam – pstryknął mnie w nos usadawiając się obok mnie.
- Źle wyglądam? – uniosłam lewą brew do góry krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Uważam, że zmieniasz się w kościstą Anję Rubik, a ja nie chce Cię zgnieść podczas przytulania – objął mnie ramieniem cmokając ustami w skroń.
Zrobiłam minę smutnego borsuczka, wywijając dolną wargę.
- Hej, hej! Jemy! Nie smutamy – zaśmiał się podając mi talerz z naleśnikami – musisz zjeść co najmniej trzy!
- Bartman nie żartuj sobie nawet – fuknęłam – ja nawet jednego nie zjem..
- Misztal no… chociaż dwa – mruknął mi wprost do ucha.
- Półtora. Pójdźmy na kompromis – wyciągnęłam dłoń, którą on w geście zgody, chwilę później uścisnął.
Bo zjedzeniu tej mega dużej ilości cukru i wszelakich słodkich substancji myślałam, że rozerwie mi najpierw żołądek, a później brzuch. Za to Zibi pochłaniał co rusz to nowego naleśnika, nie zamierzając zaprzestać.
- A Twoja siatkarska dieta, czy coś? Masz zamiar już się nie ruszać po boisku? – zaśmiałam się kładąc się wygodnie na łóżku.
- Oj tam.. raz to chyba sobie mogę pozwolić, co nie? – zrobił minę małego chłopca, któremu mama nie chce kupić resoraka.
- Ja tam nie wiem – wzruszyłam ramionami przymykając oczy – najwyżej dostaniesz opieprz od trenera.
- Zrzucę to na Ciebie – pokazał mi język.
Kopnęłam go w udo co tylko troszeczkę go rozzłościło. Odłożył tacę na biurko i jedną ręką trzymając nad głową oba moje nadgarstki, drugą podparł się i zawisnął nade mną. Musnął z największą subtelnością i gracją moje usta, co kompletnie nie pasowało do jego zaborczego charakteru atakującego. Usiadł na łóżku ciągnąc mnie w swoją stronę. Oplotłam jego biodra nogami, dłonie układając na policzkach. Badałam fakturę jego skóry kciukiem. Poczułam, jak przez jego ciało przechodzą dreszcze, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Głęboko patrzyliśmy w swoje oczy, nie widząc poza nimi żadnego świata. Byliśmy w swoim własnym wymiarze.
Zasnęłam objęta przez jego silne ramię, czując jego oddech na szyi.

I wiecie co? Chciałabym usypiać tak każdego następnego dnia, aż do końca świata, a nawet i dłużej.