Marsz Mendelsona. Wokoło kilkuset gości czekających aż
panna młoda przekroczy wrota starego, zabytkowego sanktuarium. Ołtarz tonie w
kwiatach, białych liliach i czerwonych detalach. Wzdłuż ławek poustawiane były
stojaki ze zwisającymi bukietami, a wpadające przez okna światło słoneczne
odbijało się od kryształów umiejscowionych przy żyrandolach. Całość wręcz
zapierała dech w piersiach!
Zbyszek odnalazł w tłumie swoich rodziców, po czym
zajęliśmy obok nich miejsca. Chwilę później masywne drzwi kościoła otworzyły
się, a w progu pojawiła się najważniejsza osoba dzisiejszego dnia. Jej uroda
onieśmieliłaby każdego. Długa suknia włóczyła się po czerwonym dywanie, a w jej
błękitnym spojrzeniu można było zobaczyć strach i tremę.
- Nudzi mi się – szepnął Zibi, który nie był dość częstym uczestnikiem mszy świętych.
- Przecież nie możemy wyjść w połowie ślubu – mruknęłam
kładąc swoją dłoń na jego.
- Ale ja już naprawdę tutaj nie wytrzymam – narzekał
bawiąc się moim pierścionkiem.
- Zbyszek, proszę Cię, nie zachowuj się jak dziecko.
Zaraz będzie przysięga, a później już tylko z górki – pokrzepiłam go delikatnie
się uśmiechając.
- Czy te wszystkie ceremonie muszą być takie… nudne?
Tutaj nic się nie dzieje. Same oklepane formułki – nie dawał za wygraną, chcąc
jak najprędzej wyjść na świeże powietrze.
- A czego się spodziewałeś?
- Mogłoby się zacząć coś dziać – burknął rozglądając się
dookoła – mógłby ktoś zemdleć lub chociaż ksiądz mógłby się pomylić.
Pokiwałam z politowaniem głową, a na resztę uwag Zbyszka
nie zwracałam już uwagi. Byłam wpatrzona jak w obrazek w wydarzenia
rozgrywające się przed ołtarzem. W końcu przyszła pora na najważniejszą część
ceremonii. Zakochani mieli powiedzieć sobie sakramentalne tak.
- Przepraszam, ale ja tak nie mogę – odbiło się echem po
całym kościele, a później świątynie wypełnił stukot obcasów.
- Wreszcie coś się
dzieje - atakujący aż zaklasnął w dłonie - teraz jeszcze potrzebowałbym
popcornu.
- Zbyszek! Zachowuj
się - zganiła go pani Jadwiga
- No mamo, ale przyznaj, że wreszcie ten ślub nie jest
jakimś nudnym szitem – burknął siatkarz, próbując przekonać swoją rodzicielkę
do swoich poglądów.
Na marne. Bartman Junior wysłuchał kilkuminutowego
kazania, porównywalnego długością do tego, które wygłosił ksiądz z ambony.
- Przepraszam Was bardzo – w głośnikach odezwał się głos
niedoszłego pana młodego, a później i on wybiegł z kościoła.
Po całym wnętrzu świątyni rozległy się szepty. Czekaliśmy
kilkanaście minut, aż w końcu rodzice Anety przeprosili wszystkich za kłopot i
podziękowali za przybycie, co oznaczało tylko jedna: panna młoda uciekła sprzed
ołtarza.
Chwyciłam moją kopertówkę i za siatkarzem wyszłam na
dwór. Zbyszek zamienił kilka zdań z kuzynami i wujostwem, po czym wsiedliśmy do
samochodu.
- Fajny ten ślub, mogę bywać na takich częściej – rzucił zmieniając
biegi i włączając się do ruchu.
- Zobaczymy czy będzie tak fajnie jak w przyszłości to
Tobie dziewczyna zwieje spod ołtarza – zaśmiałam się włączając radio.
- Mam nadzieję, że mi tego nie zrobisz.. – uśmiechnął się
do mnie na ten swój intrygujący sposób.
Od razu zrobiło mi się ciepło na sercu, z brzucha uwolniło
się stado motylków, a przez ciało przeszedł dziwny dreszcz.
- Ja? Masz aż takie poważne plany wobec mnie? – zdziwiona
uniosłam brwi do góry.
- Tak – odparł z nadzwyczajnym stoickim spokojem – myślę,
ba! ja to wiem na miliard procent! Jesteś dla mnie najważniejsza osobą na
świecie i po prostu zrobię wszystko, żeby Cię nie stracić.
- Mam nadzieję, że nie chcesz mi się oświadczyn –
mruknęłam spanikowana, nie bardzo zdając sobie w tej chwili sprawę z idiotyzmu
mojej wypowiedzi.
- Wszystko w swoim czasie, kochanie – podsumował dodając gazu.
Błyskawicznie znaleźliśmy się pod jego rodzinnym domem. Zbyszek
przez dłuższą chwilę szukał w kieszeniach marynatki kluczy, ale zanim je
znalazł jego rodzice zdążyli wrócić i otworzyć dom.
- Możemy wrócić dzisiaj do Rzeszowa? Mam dziwne
przeczucie – poprosiłam, gdy byliśmy już na górze.
- Coś się stało? – spytał siłując się z krawatem.
- Bartek dzwonił kilkanaście razy – rzuciłam wkładając
szpilki do walizki, i tak na razie mi się nie przydadzą.
- Chcesz wracać tylko dlatego, że Kurek dzwonił? - zdenerwował się Zbyszek.
- Naprawdę mam złe przeczucia – kontynuowałam, próbując
go choć trochę uspokoić.
- Nie martw się, jak kocha to poczeka – rzucił wychodząc
z pokoju.
Pozostało po nim tylko trzaśnięcie drzwi wejściowych. Szybko
wybiegłam na balkon.
- Zibi, zaczekaj! – krzyknęłam, ale na nic były moje
wołania.
Siatkarz kompletnie mnie olał i gdyby nigdy nic wciąż szedł
przez siebie. Błyskawicznie zamieniłam sukienkę na coś wygodniejszego i
zbiegłam po schodach.
- Pokłóciliście się? – pani Jadwiga zatrzymała mnie w korytarzu.
- Chyba tak – przyznałam wlepiając wzrok w czubki butów.
- Nie martw się Słonko. On sobie musi to wszystko
poukładać. Zaraz wróci i wszystko będzie po staremu.
- Oby pani miała racje – szepnęłam nerwowo przebierając
nogami – lepiej pójdę go poszukać – rzuciłam wybiegając z domu.
szalona ja
tak bardzo komplikuje sobie życie.
pozdro 600.