sobota, 10 stycznia 2015

czterdzieści dziewięć

Wbił we mnie wzrok mówiący tylko: „to przecież Twój przyjaciel”, ale ja i tak spoglądałam na niego nieco podejrzliwie. Może trochę zbyt bardzo. Zbyszek poprawi -  i tak idealnie zawiązany – krawat, po czym wzruszył ramionami i posłał w moim kierunku chyba najbardziej wymuszony na świecie uśmiech. Cholercia! Zanim zdążyła zebrać myśli Bartman wychodził już z budynku odpowiadając na pytanie zadane przez Kubiaka.
Wzięłam głęboki oddech, poprawiłam niesfornie wypadający z warkocza kosmyk rudych włosów, po czym dowiedziawszy się w którym pokoju zakwaterowany jest Kurek ruszyłam w tatą stronę.
Kilkakrotnie zapukałam w drewnopodobne drzwi pokoju numer jedenaście. Słysząc w odpowiedzi jedynie głuchą ciszę weszłam do środka. W pomieszczeniu panował półmrok. Przytłumione światło płynęło jedynie od ustawionej na szafce nocnej lampki i zza przymkniętych drzwi łazienki, w której to Kurek prawdopodobnie opróżniał swój żołądek.
- Bartek… - szepnęłam lekko uchylając drzwi – Przyszłam dotrzymać Ci towarzystwa.
- Nie potrzebnie – burknął płucząc usta.
- Możesz nie być taki złośliwy? Przynajmniej wobec mnie, bo przecież nic Ci do cholery jasnej nie zrobiłam! – fuknęłam siadając na jednym z dwóch łóżek ustawionych po obu stronach balkonowego okna.
Drugie, to przy którym paliła się lampka, zajął Kurek. Dopiero teraz mogłam mu się dokładniej przyjrzeć. Jego twarz wydawała mi się bledsza niż ściana, o którą się opierał. Malowało się na niej zmęczenie, a w jego oczach gościł smutek. schował twarz w swojego ogromne dłonie.
- Możesz mi wreszcie powiedzieć co się z Tobą dzieje? Masz humorki gorsze niż baba w ciąży. Krzyczysz i obrażasz się na wszystkich dookoła, a my tylko chcemy Ci pomóc. Jesteś nam potrzebny Bartek – usiadłam obok niego kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Życie mi się sypie, Aguś – mruknął smutno się uśmiechając – Dziewczyna ze mną zerwała, marudząc, że potrzebuje faceta na pełen etat, a nie tylko od czasu do czasu między treningami, zgrupowaniami, czy turniejami – wyrzucił z siebie wodząc wzrokiem po przeciwległej ścianie – Ja naprawdę polubiłem jej córeczkę i chyba zaczynałem coś do niej czuć.
- Heej, tego kwiata jest pół świata, co nie? – rzuciłam żartobliwie szturchając go łokciem. Westchnął.
- Najgorsze jest to, że później uświadomiłem sobie, że starałem się o nią tylko dlatego, że była cholernie podobna do Ciebie. Wyobrażasz to sobie? Miała podobny odcień rudych włosów i lekko zadarty nosek – uśmiechnął się pod nosem – Nawet nie wiesz jak chciałbym znaleźć się na miejscu Zbyszka. Jak bardzo chciałbym trzymać Cię w ramionach, skradać Ci niewinne pocałunki. Móc być przy Tobie cały czas. Żartować z Tobą, smucić się. Czasem wyobrażam sobie, że po wygranym meczu wbiegasz na boisku i rzucasz mi się w ramiona…
- Przestań! – krzyknęłam podrywając się z miejsca – Jesteśmy przyjaciółmi – podkreśliłam dobitnie te słowa.
- A czy to moja wina, że ja chcę czegoś więcej niż przyjaźń?! – uniósł głos wyraźnie zbulwersowany całą sytuacją.
- Przyjaźń. Tylko przyjaźń. Tylko tyle mogę Ci dać – powtarzałam, nerwowo przechadzając się po niewielkim pokoiku.
- Rozumiem. Próbuje to sobie wszystko poukładać. Wiem, że trzeba do tego dużo czasu, ale cały czas się staram – odwrócił wzrok wbijając go gdzieś w odległy punkt za oknem – Zrobiło mi się lżej, gdy Ci o tym wszystkim powiedziałem. Czuję jak uchodzi ze mnie całe napięcie. Muszę jednak wiedzieć, czy Tobie naprawdę zależy na Zbyszku?
- Jest najważniejszą osobą w moim życiu – odparłam bez najmniejszego zawahania – Przywiązałam się do niego i… pokochałam.
Badałam reakcje siatkarza, który nadal wodził wzrokiem po pochłoniętych w ciemności londyńskich krajobrazach.
- Przyjaciele – odrzekł w końcu, posyłając w moim kierunku promienny uśmiech.
- Przyjaciele – powtórzyłam, ściskając jego wyciągniętą w moim kierunku dłoń – A teraz włącz ten telewizor, a ja spróbuje zdobyć dla Ciebie jakąś herbatę. Brytyjski klimat chyba Ci nie służy.
Roześmiał się, po czym wypuścił mnie z niedźwiedziego uścisku, w którym chwilę wcześniej mnie zamknął. Następnie kompletnie pochłonęły go poszukiwania pilota.
Udało mi się zlokalizować jakiś automat z napojami i zakupić dwa kubki gorącej herbaty.
- Żałuję, że mnie tam nie ma – westchnął Bartek odbierając ode mnie plastikowy kubeczek – Gorzka – skrzywił się upijając łyk.
- Najlepsza na problemy żołądkowe. Przynajmniej tak mawiała babcia Jadwiga.
- Chyba musi zaufać babci Jadzi – wzruszył ramionami zanurzając usta w parującym napoju.

Kurek czuł się coraz lepiej, z grymasem bólu i zazdrości obserwował transmisję Otwarcia i wyczekiwał, aż na ekranie telewizora pojawi się ekipa z Polski. Niestety ja nie doczekałam tego momentu. Nieświadomie przysnęłam, oparta o bartkowe ramie. 

sobota, 3 stycznia 2015

czterdzieści osiem


Nigdy nie przypuszczałam, że dane mi będzie przeżyć coś podobnego. Ja – nieorientująca się w siatkówce dziewczyna nagle trafia w samo centrum siatkarskiego świata, ma możliwość życia z nimi na co dzień i uczestniczenia w dobrych i złych momentach życia.
Nie miałam pojęcia co robi typowy statystyk w reprezentacji polski, dlatego już od samego początku przydzielono mnie do drobniejszych zadań. Po tym jak zakwaterowaliśmy się w pokojach musiałam dostarczyć każdemu zawodnikowi do rąk własnych rozpiske treningów i przekazać informacje o czasie wolnym, który mieli przeznaczyć na zwiedzanie Londynu. Wieczorem miała odbyć się Ceremonia Otwarcia Igrzysk. Długo zajęło mi zlokalizowanie Kurka, którego odnalazłam dopiero w parku – centrum Olimpijskiej Wioski.
- Mam Ci przekazać plan treningów – podeszłam do niego niepewnie, badając jego nastrój.
- Dzięki – mruknął zabierając ode mnie kartki. Nawet na mnie nie spojrzał.
- Aa i jak chcesz to idziemy na miasto – dodałam lekko klepiąc go po plecach.
- Bawcie się dobrze – rzucił posępnie, wbijając wzrok w jakiś odległy punkt.
- Co Ci się dzieje Kurek? Zachowujesz się jakbyś zaraz miał dostać okresu – zażartowałam.
- Może właśnie mam! – krzyknął i błyskawicznie zerwał się z ławki.
Patrzyłam jak znika za pierwszymi budynkami. Naprawdę nie wiem co go ostatnio ugryzło. Zachowuje się co najmniej jak rozhisteryzowana baba w szóstym miesiącu ciąży, a przecież chyba ciąże można u niego wykluczyć? Z zasady wzruszyłam ramionami i wróciłam do swojego pokoju w celu przygotowania się do zwiedzania Londynu.
Dręczyłam się humorkami Bartka, przecież był chyba moim przyjacielem, prawda? Ciągle zastanawiałam się co mogło go tak zdenerwować. Myślałam, że jeżeli mój psychiczny były chłopak już odpuścił teraz będę mogła w spokoju zająć się pracą nad związkiem ze Zbyszkiem. Teraz doszły jeszcze problemy z Kurkiem, opryskliwym, złośliwym i tajemniczym Bartoszem.
Wykąpana i przebrana opadłam na łóżko. Po chwili dołączył do mnie Bartman z informacją, że ekipa już się powoli zbiera.
- Czym się martwisz? – zagaił głaszcząc kciukiem wnętrze mojej dłoni.
- Coraz bardziej denerwuje mnie zachowanie Bartka – westchnęłam opierając się na ramieniu atakującego – opryskliwie życzył nam dzisiaj dobrej zabawy na mieście.
- Podobno rozstał się ostatnio z jakąś dziewczyną – odparł.
- Faktycznie wspominał coś o jakiejś dziewczynie – spojrzałam zdzwionym wzrokiem na mojego rozmówce – Chyba miała już jakąś córeczkę.
Zibi wzruszył ramionami i już po chwili usłyszeliśmy głośne nawoływania z korytarza. To chyba Kubiak, zbierał ostatnich chętnych na krajoznawczą wycieczkę po Londynie.
- Nie dręcz się, zaraz mu przejdzie – pocałował mnie w policzek i splatając nasze dłonie poszliśmy szukać reszty grupy.
W sumie na wycieczkę zdecydowało się ośmiorga zawodników: latający z kamerą Krasnal, Piotrek, Łukasz, Michał o pięknych niebieskich oczach, wysoki zarośnięty Możdżon, Kubi i Zibi. Zaopatrzeni w wypełnione wodą i przekąskami plecaki ruszyliśmy na podbój Londynu. W cztery godziny udało nam się odwiedzić najpopularniejsze miejsca w mieście, wydać trochę pieniędzy z reprezentacyjnej karty kredytowej kapitana drużyny, namówić Kubiaka na przejażdżkę London Eye oraz pochłonięcie całych naszych zapasów jedzenia, które miały starczyć na co najmniej kilka dni pobytu. Krasnal uwieczniał wszystko swoją kamerą, przysparzającą sobie przy tym więcej kłopotów z kolegami z drużyny, którym nie bardzo widziało się oglądanie swoich twarzy w kolejnym odcinku videobloga.
- Urwijmy się gdzieś – szepnął konspiracyjnie Zbyszek.
- Chyba nie powinniśmy…
- Przestań być taką sztywniarą – mruknął ciągnąc mnie w przeciwną stronę niż podążała reszta grupy.
- Będą się martwić… - nalegałam na powrót.
- Chyba o to gdzie znaleźć najbliższy supermarket – siatkarz teatralnie przewrócił oczami – Chcę spędzić z Tobą trochę czasu, posiedzieć na ławce w parku, poskaradać buziaki, pozachowywać się jak typowa para…
- Myślałam, że nie bawisz się w romantyczne rzeczy, sprawiałeś całkiem inne wrażenie – niepewnie uniosłam głowę i skrzyżowałam nasze spojrzenia.
- Widzę, że Bartek już nieźle przeszkolił Cię na mój temat – zaśmiał się gorzko.
Pociągnął mnie na pobliską ławkę, po czym posadził sobie na kolanach. Zanurzył nos w zagłębieniu pomiędzy moim ramieniem a szyją i przez chwile milczał.
- Może i kiedyś tak było – szepnął w końcu – Nie byłem święty, zawsze lubiłem kobiety.
Prychnęłam. Właśnie takie sprawiał wrażenie. Ale mimo tego skradł moje serce. Mimo tego zaufałam Mu i dzięki kilku szczerym rozmowom z Kurkiem uświadomiłam sobie, że Zibi powoli przechodzi przemianę.
- Tak było dopóki pierwszy raz nie zobaczyłem Cię w sklepiku Cecylii – nieśmiało uśmiechnął się na to wspomnienie – Odtąd moje myśli zajmujesz już tylko Ty.
Uroczo pstryknął mnie w nos i złożył miękki pocałunek na moich ustach.
- Podoba mi się Twoja romantyczna wersja – uśmiechnęłam się słodko, zarzucając mu ręce na szyję.
- Mi podobasz się cała Ty. Kocham Cię.
I znów poczułam rozlewające się po całym moim ciele ciepło. Znów usłyszałam od niego te dwa magiczne słowa, które jeszcze bardziej umocniły mnie w przekonaniu, że mogę bezgranicznie zaufać temu facetowi i stworzyć lub przynajmniej spróbować stworzyć z nim prawdziwą rodzinę.
Ułożyłam dłonie na jego policzkach i wpiłam się w jego usta. Przygryzłam jego dolną wargę szeroko się uśmiechając. Przejechałam palcem po jego kilkudniowym zaroście. Wyglądał niezwykle seksownie!
Nieoczekiwanie rozdzwonił się jego telefon. Zbyszek niechętnie wyjął go z kieszeni jeansów i krzywiąc się odebrał połączenie. Pomruczał trochę, po czym z posępną miną oznajmił, że jeżeli chcemy zdążyć na Otwarcie Igrzysk powinniśmy już wracać do Wioski. Niechętnie podnieśliśmy się z ławeczki, zdając sobie sprawę, że naprawdę straciliśmy rachubę czasu.
W przydzielonym nam budynku panowała już wrzawa. Siatkarze w idealnie skrojonych białych garniturach nerwowe przechadzali się korytarzami machając biało-czerwonymi flagami.
- Kuraś podobno od kilku godzin siedzi w kiblu i zwraca obiad – zaśmiał się Ignaczak – próbowałem go nakręcić, ale Piter wyrzucił mnie z pokoju.
- Ktoś musi z nim zostać – trener podrapał się nerwowo po głowie.
- To ja się zgłaszam na ochotnika. Przynajmniej do czegoś się przydam – odparłam kątem oka zerkając na Zbyszka i jego reakcje.

Chyba się nie wkurzył. 

poniedziałek, 22 grudnia 2014

czterdzieści siedem.

Londyn. Sroldyn. Przemokłam już do suchej nitki, a ledwo co zdążyłam wychylić się zza drzwi terminala Heathrow. Zanim dotarłam do autokaru, szamocząc się z moją walizką miałam w moich adidasach małe jeziorko. Pogoda nawet nie zamierzała się poprawić. Wszyscy z opuszczonymi głowami próbowali jak najszybciej dostać się do ciepłego, suchego i klimatyzowanego pojazdu. Jedynie Piotrek i Grzesiek skakali wokół swoich walizek ciesząc się jak małe dzieci.
- Co Wy do cholery wyprawiacie? – krzyknął zdenerwowany Ignaczak, gdy wszyscy zajęli już swoje miejsca w autobusie, a kierowca czekał z odjazdem tylko na przybycie tych dwóch debili, którzy w tym momencie wychwalali londyński deszcz odprawiając szamańskie tańce.
- Łapiemy krople deszczu. Przecież lipcowy deszcz przynosi wzrost! – oznajmił Piter drwiącym tonem.
– Nie mów, że nie wiedziałeś? Ty jako pierwszy powinieneś tutaj hasać Krasnalu – zaśmiał się Kosok.
- Powiedzcie mi, że oni tylko udają, proszę – z impetem uderzyłam czołem o szybę.
- Z tego co wiem to majowy deszcz przynosi wzrost – zaśmiał się Winiarski – przynajmniej Daga wciskała kiedyś taki kit Oliemu….
- Jedźmy bez nich – jęczał Kurek – przynajmniej będę miał spokój w pokoju.
- Przecież nie możemy zostawić ich na pastwę losu. Musicie mieć dobrych środkowych! – ostudzałam zapały Bartka jednocześnie masując obolały płat czołowy.
- Mamy Możdżona! Przynajmniej ma większy IQ niż tych dwóch razem wziętych – Jarosz wzruszył obojętnie ramionami.
- Rzucę im plan Londynu, będę tak miły i zaznaczę nawet nasz hotel – Kurek wywrócił oczami i wyszukał w plecaku potrzebne narzędzia – Może dotrą na uroczyste otwarcie.
Już po chwili mogliśmy tylko machać na pożegnanie naszym niezawodnym środkowym, ponieważ jak dla mnie całkiem beznadziejny pomysł Bartka został przegłosowany w demokratycznym głosowaniu, w którym jedynie ja głosowałam za poczekaniem na nasze przygłupie sierotki. W nagrodę za solidaryzowanie się z „wrogiem” dostałam możliwość dołączenia do tańczących z deszczem.
- Masz u mnie wielkiego minusa – dodał na koniec Kurek marszcząc czoło w typowy dla siebie sposób.
- Zrozum, że oni mają mózgi wielkości orzeszka laskowego! Jeżeli się zgubią to będzie to tylko i wyłącznie Wasza wina – pogroziłam im palcem.
Oburzona wybrałam sobie najdogodniejszą pozycje, jaką tylko mogłam przybrać na ograniczonej przez Zibiego powierzchni siedzenia i przybierając śmiertelnie poważną i urażoną minę wbiłam wzrok w mijane krajobrazy.
- Nie denerwuj się już tak. Przecież Andrea nie da chłopakom zaginąć – zaczął Bartman delikatnie głaszcząc moje włosy – Kołcz nie jest aż tak głupi, chociaż czasem lubi sobie z nas pożartować. We wszystkim trzeba znać umiar.
- Co to ma do rzeczy? Przecież zgodził się zostawić ich na lotnisku!
- Akurat tych dwóch delikwentów ma wszczepione chipy, aby łatwiej było ich zlokalizować – zaśmiał się atakujący obdarzając moją skroń całusem – Nie panikuj już tak. Nic im nie będzie.
To co dzieje się w naszej reprezentacji nigdy nawet nie przyszłoby mi do głowy. Nie uwierzycie, dopóki nie zobaczycie.
Po długiej i męczącej jeździe autokarem, a muszę przyznać, że dziwnie jechać nie po tej stronie drogi co normalnie dotarliśmy, dotarliśmy pod bramy Wioski Olimpijskiej. Odszukałam w notesie nazwę hotelu, w którym miałam nocować i niezmiernie się ucieszyłam widząc taką samą nazwę po drugiej stronie ulicy.
- To ja lecę do siebie – wskazałam na budynek i ucałowałam w policzek Zbyszka – Zgadamy się później.
- Ale gdzie Ty się wybierasz?  - atakujący złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie – Nasz pomocnik statystyka trafił do szpitala i został wpisana na jego miejsce – oznajmił.
- Witamy w Olympic Park – zaanonsował Ignaczak pokazując ruchem ręki wielkie neonowe logo.  
- A już myślałam, że sobie od Was odpocznę – westchnęłam rozmasowując skronie.
- My też mieliśmy nadzieję na chwilę spokoju od rozhisteryzowanego rudzielca, co nie Zibi? – zagaił Kuraś, który momentalnie został zbesztany spojrzeniem Bartmana.
- Ja tak wcale nie myślałem! Kurak mnie wkręca! – bronił się rękami i nogami.
- Tylko winni się tłumaczą – szepnął Winiarski szyderczo się uśmiechając.
Pokiwałam z politowaniem głową i wręczyłam moją walizkę Zbyszkowi. Jakąś karę przecież musi odbyć. Jako, że z nieba znów z mżawki zrobiła się ulewa pobiegliśmy do centrum informacyjnego, aby dowiedzieć się, gdzie zostaliśmy zakwaterowani. Jak na złość budynek ten mieścił się praktycznie na drugim końcu Wioski. W tym Londynie to chyba nas nie lubią.
- „Reception” – odczytał Kubiak – To chyba tu, u pani Zosi na biurku stoi tabliczka z podobnym napisem.
- Miałeś podszlifować angielski – Winiar klepnął go w bark – przecież nawet małe dziecko wie, że „Reception” to recepta… Helloł tu pewnie dają witaminki czy coś.
- Jak Wy dzieci wychowacie… - załamałam ręce i weszłam za trenerami do obszernego hallu.
- A widzisz! Mówiłem, że to tutaj! – naigrywał się Dziku.
Tak jak kazał Andrea rozsiedliśmy się na wygodnych białych kanapach, ponieważ rejestracja zespołu mogła chwilę potrwać. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy zza kolumny wyłonili się Piotrek z Grześkiem. Zadowoleni sączyli jakieś kolorowe napoje.
- Wreszcie jesteście! Długo kazaliście na siebie czekać – przywitał nas Nowakowski rozsiadając się w fotelu.
- Jak… wy… tu….  tak szybko – Kurek wyglądał co najmniej jakby zobaczył ducha!
- Metro, kochany. Metro – Kosa poklepał go po policzku upijając łyk napoju.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Schował twarz w ramie Zbyszka i śmiałam się jak małe dziecko, aż nie mogłam złapać tchu.

- Rude i dzieci głosu nie mają! – fuknął obrażony Bartek obracając się do nas plecami. 

sobota, 26 kwietnia 2014

czterdzieści sześć

Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie. Kilkakrotnie musiałam zatrzymywać samochód, bo buzujące we mnie emocje utrudniały mi racjonalne myślenie i prowadzenie pojazdu. Kupiłam na stacji benzynowej butelkę zimnej wody, która pomogła mi opanować nerwy. Wzięłam kilka głębokich wdechów i ruszyłam w dalszą drogę do Spały.  Nerwowo przełączałam stacje radiowe, aby choć na chwilę zagłuszyć myśli. Byłam wyczerpana psychicznie i fizycznie.
Do Spały dotarłam późnym wieczorem. Zaparkowałam żółtego garbusa  na podjeździe rodzinnego domu. Po kilka chwilach byłam już na ganku i stukałam w drzwi. Gdy tylko Cecylia je otworzyła utonęłam w jej siostrzanych objęciach.
- Boże Iśka! Co się z Tobą działo? Dlaczego nie odbierałaś telefonów? Zbyszek był gotowy natychmiastowo jechać do Rzeszowa! – z trudem wyłapywałam kolejne słowa, które wypływały jak potok z ust mojej siostry.
- Wszystko Ci wytłumaczę. Teraz musze spotkać się z Zibim – oznajmiłam i zostawiając walizkę w korytarzu wybiegłam z domu i udałam się w kierunku Ośrodka Przygotowań Olimpijskich.
Miałam szczęście, że w recepcji nikogo nie było. Przemknęłam obok kantorka woźnych i złapałam windę. Na korytarzu panował względny spokój. To dziwne, bo o tej godzinie  Ignaczak robił zazwyczaj obchód po pokojach i szukał ekipy do grania w karty.
Na drzwiach pokoju wisiała jeszcze kartka informująca o zakwaterowanych w nim siatkarzach. Leciutko zapukałam.
- Nie zamierzam grać z Tobą w pokera Krzychu – krzyknął automatycznie Bartman otwierając drzwi.
Spojrzałam na Niego zdezorientowana, ale już po chwili zostałam zamknięta w Jego szczelnym uścisku.
Zaczęłam płakać. Łzy mimowolnie ciekły po moich policzkach i nie mogłam tego powtrzymać.
- Aguś, nie płacz. Jestem przy Tobie. Powiedz mi co się stało, nie odbierałaś telefonów, martwiłem się  - szepnął zostawiając na moich ustach krótki pocałunek.
Odgarnął z mojego czoła kosmyk niesfornie opadających włosów i przejechał palcem po rozciętej skroni. Syknęłam z bólu.
- Jezu Chryste! Aga, powiedz mi do cholery jasnej co się stało!
Skulona w kłębek usiadłam w kącie łóżka i otarła mokre policzki. Wzięłam kilka głęboki wdechów próbując choć trochę się uspokoić.
- Przyszedł i zamknął mnie w mieszkaniu. Chciał wyjechać ze mną za granice. Sprzeciwiłam się mu i wtedy popchnął mnie. Zawadziłam o stolik. Tak bardzo się bałam.
Znów nie powstrzymałam łez. Znów moczyłam jego T-shirt rzewnymi łzami. Na samo wspomnienie tych chwil przechodziły mnie zimne dreszcze.
- Ja nie chcę tam wracać, Zbyszek – wyszeptałam, gdy sadzał mnie sobie na kolanach.
Kołysał mnie w przód i w tył dopóki nie przestałam płakać. W międzyczasie w pokoju pojawił się Michał, więc chciałam wrócić do domu. Bartman kategorycznie mi tego zabronił zamykając w jeszcze szczelniejszym uścisku.
Tutaj czułam się bezpiecznie. Między Jego prawym, a lewym ramieniem, wsłuchując  się w Jego miary oddech, który drażnił moją szyję. Tutaj znalazłam swoją bezpieczną przystań.

Obudziły mnie krzyki. Prawdopodobnie był to jeden z siatkarzy, który miał za zadanie zwołać wszystkich na natychmiastową, niezapowiedzianą zbiórkę.
- Zostań tutaj – polecił mi Zbyszek szukając porozrzucanych po pokoju klapek.
Był już przy drzwiach, kiedy wrócił się i delikatnie musnął moje  usta swoimi.
- Zaraz wracam – dodał, gdy czekający na niego Michał coraz bardziej się niecierpliwił.
Uśmiechnęłam się. Pierwszy raz od jakiegoś czasu mimowolnie, nie na siłę uniosłam kąciki ust do góry.
Ogarnęłam wzrokiem pomieszczenie, w którym panował naprawdę ogromny bałagan. Zresztą czego mogłam się spodziewać po dwóch wielkoludach mieszkających na dość niewielkiej powierzchni i prowadzących aktywny styl życia. Wszędzie walały się koszulki i spodenki. Postanowiłam ulżyć choć trochę oczom odwiedzających ten pokój gości i poskładałam porozrzucane ubrania.
- Jezu, stary. Taka dziewczyna to skarb! – krzyknął uradowany Kubiak  widząc stos równo ułożonych T-shirtów – szukałem tej koszulki od dobrych dwóch tygodni. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – dodał całując mnie w policzek.
- Nie zapędzaj się Kubi, ten skarb jednak jest mój – wtrącił Zbyszek, gdy jego przyjaciel obejmował mnie chwilkę za długo.
- Nie przesadzaj, cieszę się Twoim szczęściem – poklepał go po plecach – a teraz wybaczcie, ale zamierzam cieszyć się dniem wolnym.
- Dniem wolnym? – powtórzyłam za Michałem
- Tak, dlatego zabieram Cię na wycieczkę – oznajmił Zibi.
- Wycieczkę?   - spytałam zaskoczona.
- A później odwiozę Cię do Cecylii, abyś mogła się spakować – dodał znikając w łazience.
- Spakować się? – moje źrenice rozszerzyły się jeszcze bardziej.

- No tak, jutro wylatujemy do Londynu. Zapomniałaś? – odparł Michał czym kompletnie mnie zszokował. 

wtorek, 1 kwietnia 2014

Czterdzieści pięć

Co jeśli to wszystko ma się skończyć właśnie tak? Co jeśli związek ze Zbyszkiem nie był pisany właśnie mi? Może po prostu to był zwykły, przelotny romans? Kilka skradzionych pocałunków? Może to Dariusz jest tym jedynym? Przecież o mnie walczy. Cały czas stara się mnie do siebie przekonać. Kocha mnie.
Boże, co się ze mną dzieje?

Jest mi zimno. Przez moje ciało przechodzi fala chłodu, która aż wzdryga mnie od środka. Jest źle. Zimne kafelki już totalnie wychłodziły moje ciało. Powoli, bardzo powoli wstaje i prostuje obolałe kości. Opieram się o umywalkę zrzucając z półki zawieszonej pod lustrem poustawiane kosmetyki, które z hukiem rozbijają się o posadzkę. Chciałam krzyczeć ale z mojego gardła nie mógł wydobyć się nawet najniższy, najkrótszy dźwięk. Byłam jakby sparaliżowana.
To koniec?

Zaczęłam rozglądać się po niewielkim pomieszczeniu, szukając jakieś rzeczy, którą mogłabym się obronić. Postanowiłam zawalczyć. Jeden impuls, jedna myśl dała mi nadzieje, że mam dla kogo walczyć. Przecież nie można poddać się bez jakiejkolwiek próby wybrnięcia z sytuacji, rozwiązania problemu. A mój problem można było określić mianem niezrównoważonego psychopaty goszczącego się gdzieś w moim domu. A ja miałam już plan. Pozornie prosty, choć wykonanie nie było już takie łatwe. Mój wzrok zatrzymał się na stojącym na pralce żelazku.
Uda się?
- Ile jeszcze zamierzasz się przede mną zamykać Kotku? – gdzieś z gębi mieszkania dobiegł mnie jego podniesiony głos.
Głos, który od razu wywołał u mnie odrazę, obrzydzenie i dreszcze. Z łomoczącym w nadludzkim tempie sercem przekroczyłam próg trzymając żelazko na wysokości swojego karku. Byłam gotowa na zadanie ostatecznego ciosu, na ogłuszenie Darka. Jak najciszej tylko potrafiłam zmierzałam do salonu, gdzie, jak zakładałam po usłyszeniu jego głosu, znajdował się Dariusz. Mój przyśpieszony oddech zapewne wypełniał całe pomieszczenie. Bałam się krzyczeć. Bałam się, że mnie usłyszy. Wchodząc do salonu zauważyłam jego pochyloną nad dywanem sylwetkę. Wokoło leżały porozrzucane zdjęcia. Nasze zdjęcia, które już nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Schowałam je głęboko na dnie pudełka w szafce pod telewizorem. Jeszcze wtedy łudziłam złudne nadzieje, że Darek się zmieni…
To Twoja jedyna szansa.
-Byliśmy tacy szczęśliwi – jego cichy, przesiąknięty goryczą szept sprawił, że żelazko z hukiem upadło na podłogę.
Jęknęłam z przerażenia. Nie tak miało być. Miałam mało czasu. Zbyt mało. Pędem ruszyłam w stronę kuchni i z umiejscowionej nad okapem szafki wyjęłam koszyk z lekarstwami. Wysypałam całą jego zawartość na blat i wręcz po omacku szukałam pęku zapasowych kluczy.
- Uciekasz? – nawet nie spostrzegłam kiedy Darek wszedł do kuchni i oparł się o przeciwległą ścianę.
Serce podskoczyło mi do gardła.
- A mam inne wyjście? Uroiłeś sobie, że jeszcze będziemy razem. A ja nie zamierzam się znowu plątać w te bagna. Jestem szczęśliwa. Rozumiesz? SZCZĘ-ŚLI-WA – zaakcentowałam ostatni wyraz rzucając na niego wymownym spojrzeniem – Nie możesz mnie tutaj trzymać na siłę.
- Chciałem z Tobą wyjechać. Założyć rodzinę. Ja też mam prawo być szczęśliwy! – krzyknął uderzając pięścią o stojący obok stolik.
- Przecież możesz być szczęśliwy, ale nie ze mną.
- Nie chcę nikogo innego. Chcę tylko Ciebie – powoli zaczął podążać w moim kierunku.
- To jest niemożliwe – zaprzeczyłam kategorycznie.
- Dlaczego taka jesteś? Byliśmy przecież tacy szczęśliwi, zakochani.. na tych zdjęciach…
- Zepsułeś wszystko. Twoje ćpanie zniszczyło wszystko co było między nami.
- Nie dam rady tego naprawić?
- Nie – pokręciłam przeczącą głową – proszę Cię opuść moje mieszkanie.
Wbiłam w niego lodowate, pełne determinacji i pewności siebie spojrzenie. Po chwili rzucił na stół klucze, którymi na samym początku zamknął mieszkanie. Zastygł w bezruchu, w bliskiej ode mnie odległości. Doskonale słyszałam nieunormowany rytm bicia jego serca i przyśpieszony oddech.
W jednej sekundzie jego usta przylgnęły do moich. Ułożył dłonie na moich policzkach nie chcąc dopuścić do tego abym przerwała pocałunek i wycofała się.
- Żegnaj – szepnął przykładając usta do mojego policzka, by później opuścić moje mieszkanie.
Odetchnęłam z ulgą. Musiałam ułożyć sobie to wszystko w głowie. Wystarczyła chwila i kilka zdjęć aby całkowicie zmienić jego tok myślenia? Wystarczyło wyjaśnić sobie pewne sprawy, aby ten koszmar wreszcie się zakończył?

Czym prędzej spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do walizki, która błyskawicznie wylądowała w bagażniku mojego samochodu. Nie mogłam dłużej znieść otaczających mnie ścian i tego miasta, w którym nie czułam się bezpiecznie.  

sobota, 22 lutego 2014

Czterdzieści cztery.

Zamarłam. Zamarłam widząc jego sylwetkę nonszalancko opierająca się o futrynę i ten zadziorny, pełen pewności siebie uśmiech. Jak zwykle abstrakcyjnie ułożone włosy sterczały mu w każdym kierunku. Ale teraz to na mnie nie działało. Już dawno wyrzuciłam z głowy jego idealne rysy twarzy i wyrzeźbione ramiona. Zostały mi tylko wspomnienia, przykre urywki ze wspólnego życia.
- Co Ty tutaj robisz? – fuknęłam próbując szybko przymknąć drzwi.
Uniemożliwił mi to wyciągając stopę, po czym szybko wkroczył do środka.
- Jeżeli będziesz grzeczna i robiła to co mówię to nic Ci się nie stanie – przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze i wepchnął mnie w głąb mieszkania zamykając mieszkanie na każdy z możliwych sposobów.
Z wymalowanym na twarzy przerażeniem spojrzałam w jego przesiąknięte złością i determinacją oczy. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Sądziłam, że to kolejny jego urojony pomysł, że potrzebuje kasy na dragi. Zszokowana obserwowałam jak zasuwa wszystkie rolety i zasłony w oknach.
- Co Ty w ogóle zamierasz? – spytałam, gdy ten rozłożył się wygodnie na kanapie.
- Nie chcesz przyjść do mnie, to ja przyjdę do Ciebie. Będziemy mogli być razem – odparł ze stoickim spokojem wbijając we mnie swoje lodowate spojrzenie.
- Odbiło Ci do reszty? – krzyknęłam podchodząc do drzwi, które mimo moich usilnych starań ani drgnęły – Wypuść mnie!
- Kochanie, przecież oboje tego chcemy – podszedł do mnie obejmując mnie w  pasie.
Błyskawicznie zrzuciłam jego ręce z mojego ciała. Jego dotyk przyprawiał mnie o dreszcze. Z obrzydzeniem patrzyłam na jego twarz. Tą samą twarz, którą jakiś czas temu kochałam ponad życie. Teraz patrząc na niego nie czuję nic oprócz obrzydzenia. I strachu. Bo tak cholernie się teraz boje.
Rozejrzałam się dokładnie dookoła próbując przypomnieć sobie gdzie zostawiłam telefon. Zlokalizowałam go na kuchennym blacie i szybko ruszyłam w jego kierunku.
- Nawet nie próbuj! – krzyknął za mną Darek i pociągnął mnie za rękę, przez co z hukiem upadłam na podłogę.
- Czy Ty jesteś normalny?! – wrzasnęłam, ale od razu pożałowałam swojej decyzji.
Za każdym razem gdy podnosiłam głos dolewałam oliwy do ognia. Rozzłościłam go jeszcze bardziej. Uderzył mnie. Pierwszy raz poczułam się bezbronna. Strach buzował w moich żyłach, kompletnie pozbawiając mnie racjonalnego myślenia. Przeczołgałam się pod ścianę i opierając się o nią plecami podciągnęłam nogi do klatki piersiowej. Czułam się okropnie. Moja podświadomość ciągle mi powtarzała, że wszystko będzie dobrze, że Zbyszek zaraz stanie w progu i zrobi porządek z Dariuszem i całą tą chorą sytuacją. Jednakże tak się nie stało. Wpatrywałam się w leżący na blacie stolika do kawy telefon, który w pewnym momencie zaczął wibrować. Chciałam się podnieść, ale moje ciało zaczęło mi się sprzeciwiać. Nie miałam siły walczyć z samą sobą. Wodziłam wzrokiem za sylwetką mojego oprawcy, który podniósł komórkę do góry, po czym wykrzywił usta w chytry uśmieszek.
- To znowu ten kochaś – westchnął – Czy on nigdy nie zrozumie, że teraz jesteś moja? Chcę naprawić wszystkie błędy przeszłości. Cierpiałem po Twoim odejściu, żałuje tego, że kazałem usunąć Ci dziecko. Może gdybym tego nie zrobi teraz tworzylibyśmy szczęśliwą rodzinę.
- Przestań – warknęłam – To jest przeszłość. Teraz jestem ze Zbyszkiem. Kocham Go.
- Nie kochasz Go, wcale Go nie kochasz – powtarzał niczym mantrę – Nie możesz Go kochać! To ja jestem Twoją jedyną, prawdziwą miłością!
- Darek, Ty jesteś jedynie zamkniętym etapem mojego życia – szepnęłam tłumiąc w sobie wybuch płaczu.
Chciałam dać upust wszystkim buzującym w moim organizmie emocją. Serce podskoczyło mi już do gardła, a strach ciągle trwał przy mnie niczym cień.
- Chcę być nowym etapem. Zaczynamy od pustej kartki, Kicia – uśmiechnął się zadziornie podchodząc do mnie.
Kciukiem podniósł moją brodę do góry zmuszając mnie do spojrzenia na niego. Opuszkiem palców przejechał po moich wargach, po czym przyłożył do nich usta, delikatnie je muskając.
Znów odezwał się mój telefon. Wydobywająca się z głośnika melodia stała się moim wybawieniem. Kwieciński nerwowo spojrzał na wyświetlacz, na którym znów pojawił się numer atakującego.
- Wkurwia mnie ten siatkarzyk – krzyknął i rzucił telefonem o przeciwległą ścianę.
Zadrżałam, a z moich ust wydobył się cichy jęk rozpaczy. Znowu się do mnie zbliżył. Wsadził mi rękę pod materiał bluzki i delikatnie wodził palcem po skórze. Zrobiło mi się zimno, z obrzydzeniem potrząsnęłam głową i odepchnęłam napastnika. Włączył mi się alarm, ostrzegawcze czerwone światełko. Zebrałam w sobie wszystkie pokłady siły, które mi pozostały, zmotywowałam obolałe mięśnie i podpierając się o stojącą obok komodę wstałam i biegiem ruszyłam w stronę łazienki. Zamknęłam się w pomieszczeniu i opadłam na miękki, biały dywan. Przymknęłam powieki, spod których po chwili potokiem wypłynęły słone krople.

To już koniec? Czy tak skończy się moje życie? Czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze Zbyszka i resztę siatkarzy?






No hej :)
Wreszcie udało mi się coś na skrobać. 
W moim życiu ostatnio dużo się zmienia, a budzące się do życia emocje i uczucia skutecznie przeszkadzają mi w pisaniu.  
A przecież jeszcze tyle przede mną. 



niedziela, 16 lutego 2014

Gorąca prośba do siatkówkoholików!

Moja klasa bierze udział w konkursie organizowanym przez Akademię Nowoczesnego Patrotyzmu. Obecnie zajmujemy drugie miejsce z około setną stratą głosów do prowadzącego, więc nic nie jest jeszcze stracone.
Gdybyście mogli to zagłosujcie, bardzo mi na tym zależy :)


Pozdrawiam ostatniego dnia moich ferii,
M.