Dzień dłużył się w nieskończoność. W podświadomości cieszyłam się na spotkanie z Mięśniakiem. Już nawet nie przeszkadzało mi to, że jest tym cholernym sportowcem. Po prostu brakuje mi kogoś do kogo mogłabym tak na co dzień otworzyć gębę i wygadać się.
Tak trochę, tak minimalnie, zabolało mnie serce gdy siedziałam jak głupia i czekałam na to obiecane spotkanie. Spotkanie które nie doszło do skutku. Tego się przecież mogłam spodziewać. Bo kto by chciał kumplować się z takim bezdusznym rudzielcem jakim jestem. Za pewne rzucił tekstem spotkania żeby nie zrobiło mi się przykro. Ale kurde nie pomyślał, że jeśli nie przyjdzie to będzie mi przykro sto razy bardziej.
Leżąc już zakopana w letniej pościeli postanowiłam, że od dziś utwierdzę wszystkich w przekonaniu, że rude jest wredne. Udowodnię to albo nie nazywam się, Agnieszka Misztal.
Budząc się do życia Spała zapiera dech w piersiach. Mgła powoli opadała odsłaniając pobliski Ośrodek Przygotowań Olimpijskich. Już od samego rana sportowcy zaczynali swoje treningi. W około stadionu roiło się od biegaczy wylewających siódme poty na pomarańczowej bieżni. Niczym wojskowa kolumna przebiegło właśnie kogo mojego okna stado sportowców na czele ze swoim trenerem. Brakowało tylko żeby podśpiewywali jakieś marszowe pioseneczki. Ktoś tu chyba czyta mi w myślach, bo już po chwili przez otwarte okno do mojego pokoju wpadły dzięki wydobywające się z ust sportowców.
- My jesteśmy siatkarzami. W Spale swoje kąty mamy, więc meczu nie przegramy. Złote medale przywieziemy. Na to ciężko pracujemy.
Widząc że kilku z tych od siedmiu boleści piosenkarzy wlepia wzrok w moje okno poczułam jak moje policzki momentalnie robią się czerwone. Jak poparzona odkleiłam swój pyszczek od szyby i zasłaniając ją firanką odsunęłam się na kilka kroków.
Przed południem zdecydowałam się wyjść ze swoją siostrzenicą na spacer. Pogoda była idealna do podziwiania spalskich krajobrazów. Po upewnieniu się, że w promieniu kilkuset metrów nie kręcą się żadni sportowcy delikatnie włożyłam Lenkę do wózka i nasuwając na oczy okulary przeciwsłoneczne wyszłam z domu. Lena usnęła, a ja nucąc pod nosem sławne radiowe przeboje pchałam wózek po spalskich uliczkach. Zerknęłam na siostrzenicę i w tym czasie poczułam jak uderzam wózkiem w coś dużego.
- przepraszam - powiedziałam odruchowo.
Spojrzałam na poszkodowanego i o mało co znów nie spłonęłam ze wstydu. Przede mną stał nikt inny jak jeden z tych fałszujących siatkarzynek, którzy rano tępo wpatrywali się w moje okno.
- ach to ty - zauważył rozbawiony.
- nie wiem o czym pan mówi - odparłam sucho poprawiając kocyk przykrywający Lenkę.
- nie udawaj, że nie pamiętasz - machnął ręką ukazując swoje zęby - chcieliśmy Ci pomachać ale uciekłaś jakbyśmy byli co najmniej jakimiś paszczurami, które chcą Cię zjeść.
- nie martw się. Wyglądacie o wiele gorzej - oznajmiłam pokrzepiająco, a naszemu siatkarzynie okrąglutka minka zrzedła, a jego nad wyraz odstające uszy przybrały lekko purpurową barwę - przepraszam śpieszę się.
Popchnęłam wózek przejeżdżając kółkami po stopach Uszatego. To się nazwa pech. Wszystko co złe spotyka właśnie Jego, ale cóż takie jest życie. Usłyszałam tylko jęk wydobywający się z ust siatkarza, który całkowicie stłumił mój donośny śmiech. Bo przecież jak tu się nie śmiać z dwumetrowego faceta trzymającego się za obolałą stopę i przemierzającego najbliższe centymetry w podskokach ledwo utrzymując przy tym równowagę.
- to się nazywa pech - mruknęłam uśmiechając się pod nosem.
- ładną masz córkę - odparł zerkając mi przez ramię.
Nie zdążyłam zaprzeczyć, bo nim się odwróciłam Uszaty był już kilkaset metrów dalej.
No to masz babo placek. Chciałam być wredna, a okazało się, że ostatnie słowo i tak należy do sportowca.
Tak trochę, tak minimalnie, zabolało mnie serce gdy siedziałam jak głupia i czekałam na to obiecane spotkanie. Spotkanie które nie doszło do skutku. Tego się przecież mogłam spodziewać. Bo kto by chciał kumplować się z takim bezdusznym rudzielcem jakim jestem. Za pewne rzucił tekstem spotkania żeby nie zrobiło mi się przykro. Ale kurde nie pomyślał, że jeśli nie przyjdzie to będzie mi przykro sto razy bardziej.
Leżąc już zakopana w letniej pościeli postanowiłam, że od dziś utwierdzę wszystkich w przekonaniu, że rude jest wredne. Udowodnię to albo nie nazywam się, Agnieszka Misztal.
Budząc się do życia Spała zapiera dech w piersiach. Mgła powoli opadała odsłaniając pobliski Ośrodek Przygotowań Olimpijskich. Już od samego rana sportowcy zaczynali swoje treningi. W około stadionu roiło się od biegaczy wylewających siódme poty na pomarańczowej bieżni. Niczym wojskowa kolumna przebiegło właśnie kogo mojego okna stado sportowców na czele ze swoim trenerem. Brakowało tylko żeby podśpiewywali jakieś marszowe pioseneczki. Ktoś tu chyba czyta mi w myślach, bo już po chwili przez otwarte okno do mojego pokoju wpadły dzięki wydobywające się z ust sportowców.
- My jesteśmy siatkarzami. W Spale swoje kąty mamy, więc meczu nie przegramy. Złote medale przywieziemy. Na to ciężko pracujemy.
Widząc że kilku z tych od siedmiu boleści piosenkarzy wlepia wzrok w moje okno poczułam jak moje policzki momentalnie robią się czerwone. Jak poparzona odkleiłam swój pyszczek od szyby i zasłaniając ją firanką odsunęłam się na kilka kroków.
Przed południem zdecydowałam się wyjść ze swoją siostrzenicą na spacer. Pogoda była idealna do podziwiania spalskich krajobrazów. Po upewnieniu się, że w promieniu kilkuset metrów nie kręcą się żadni sportowcy delikatnie włożyłam Lenkę do wózka i nasuwając na oczy okulary przeciwsłoneczne wyszłam z domu. Lena usnęła, a ja nucąc pod nosem sławne radiowe przeboje pchałam wózek po spalskich uliczkach. Zerknęłam na siostrzenicę i w tym czasie poczułam jak uderzam wózkiem w coś dużego.
- przepraszam - powiedziałam odruchowo.
Spojrzałam na poszkodowanego i o mało co znów nie spłonęłam ze wstydu. Przede mną stał nikt inny jak jeden z tych fałszujących siatkarzynek, którzy rano tępo wpatrywali się w moje okno.
- ach to ty - zauważył rozbawiony.
- nie wiem o czym pan mówi - odparłam sucho poprawiając kocyk przykrywający Lenkę.
- nie udawaj, że nie pamiętasz - machnął ręką ukazując swoje zęby - chcieliśmy Ci pomachać ale uciekłaś jakbyśmy byli co najmniej jakimiś paszczurami, które chcą Cię zjeść.
- nie martw się. Wyglądacie o wiele gorzej - oznajmiłam pokrzepiająco, a naszemu siatkarzynie okrąglutka minka zrzedła, a jego nad wyraz odstające uszy przybrały lekko purpurową barwę - przepraszam śpieszę się.
Popchnęłam wózek przejeżdżając kółkami po stopach Uszatego. To się nazwa pech. Wszystko co złe spotyka właśnie Jego, ale cóż takie jest życie. Usłyszałam tylko jęk wydobywający się z ust siatkarza, który całkowicie stłumił mój donośny śmiech. Bo przecież jak tu się nie śmiać z dwumetrowego faceta trzymającego się za obolałą stopę i przemierzającego najbliższe centymetry w podskokach ledwo utrzymując przy tym równowagę.
- to się nazywa pech - mruknęłam uśmiechając się pod nosem.
- ładną masz córkę - odparł zerkając mi przez ramię.
Nie zdążyłam zaprzeczyć, bo nim się odwróciłam Uszaty był już kilkaset metrów dalej.
No to masz babo placek. Chciałam być wredna, a okazało się, że ostatnie słowo i tak należy do sportowca.
Fajnie się zaczyna :D z każdym kolejny podoba mi się coraz bardziej^^ ciekawe kto to ten Uszaty... Czekam na kolejny i zapraszam jeszcze do siebie na http://gdymyslalaszewiesz.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Luna :D
Mogę komentować! :):):)
OdpowiedzUsuńA więc...nie lubie czytać o rudych :D Nie, że coś do nich mam ale tak już mam :D Uszaty to pewne Bartosz K. a Mięśniak i jego przyjaciel to nie kto inny jak Zbignieew B. iIchał K. :D
Każdy kolejny rozdział coroz bardzieji się podoba :P Szkoda że takie krótkie ;) Ale nie ma co narzekać tylko cieszyć się z tego cuda ;)
Pozdrawiam:Marta♥