Gdy miłość jest silniejsza od rzeczywistości.
Całe popołudnie spędziłam na kanapie oglądając od
początku pierwszy sezon Dr. Housa. Miałam na sobie luźne dresowe spodnie ze
ściągaczami przy nogawkach i białą obcisłą bokserkę. Właśnie wracałam do salonu
ze szklanką zimnej coca-coli, gdy rozdzwonił się dzwonek do drzwi. Odłożyłam
napój na ławę i poprawiając związany na czubku głowy koczek przekręciłam zamek.
Przed moimi oczami wyrósł bukiet storczyków, zza którego po chwili wyłonił się
Zbyszek.
- Nie wiem czy masz jakieś plany, ale gdybyś nie miała to
przyniosłem pizzę w pakiecie z moim towarzystwem - uśmiechnął się podając mi kwiaty – mogę
wejść?
Podziwiałam go za tą determinacje, po tylu moich odmowach
i ucieczkach, on ciągle trwa z nadzieją, że zgodzę się z nim być. Zrobiło to na
mnie ogromne wrażenie, co nie zmienia faktu, że zdobycie mnie może być tak
trudnym wyczynem jak wdrapanie się na Mount Everest.
Wpuściłam go do środku wskazując drogę do salonu. Kwiaty
włożyłam do wazonu, a pudełko na kuchennym blacie.
Po chwili siedzieliśmy już na sofie w dość znacznej
odległości i zajadaliśmy się jeszcze gorącymi trójkątnymi kawałkami pizzy.
- Kim był ten facet, który dzisiaj do Ciebie przyszedł? –
zapytałam wstawiając brudne naczynia do zlewu.
- Kubiak – wzruszył ramionami – powinnaś go kojarzyć ze
Spały – odparł delikatnie podnosząc mnie do góry i odstawiając na bok – ja
zmywam, a Ty sobie usiądź.
Podskoczyłam w wdrapałam się na rząd kuchennych szafek. Z
ogromnym rozbawieniem obserwowałam jak mężczyzna tak dużych gabarytów jak
Bartman z niemałą trudnością porusza się po mojej niewielkiej kuchni.
- Na co tak patrzysz? – zdziwiony uniósł głowę do góry
prawie uderzając się w wiszącą nad nim półkę.
Wybuchnęłam głośnym śmiechem, czym tylko dorzuciłam drwa
do ognia. Zbyszek błyskawicznie zanurzył dłonie w utworzonej z płynu do mycia
naczyń piany, po czym zdmuchnął ją na mnie.
- Tak się bawić nie będziemy, panie Bartman! – pogroziłam
mu placem, choć i tak moje „groźby” nie zdały rezultatu.
Jak gdyby nigdy nic pozostawił resztki piany na moim
nosie, a mokrą rękę wytarł o moje spodnie. Był tak cholernie blisko. Ułożył dłonie
po obu stronach moich bioder i wpatrywał się we mnie tymi swoimi zielonymi
tęczówkami. Mózg wysyłał miliardy ostrzeżeń i zapalał czerwone lampki chcąc
zwrócić na siebie moją uwagę. Jednak to serce już dawno wygrało tą walkę tylko bałam się do
tego przyznać przed samą sobą. Teraz chyba zebrał wystarczającą odwagę, aby
spróbować dać komuś miłość, dać komuś całą siebie i bezgranicznie kochać. Chyba
wreszcie do tego dorosłam.
Ułożyłam dłonie na jego torsie, głęboko patrząc w jego
oczy. Zastygliśmy w bezruchu wzajemnie zatopieni w swoich spojrzeniach.
- Porozmawiajmy. Tak na poważnie – zaproponował pomagając
mi zeskoczyć na podłogę.
Przeszliśmy do salonu, gdzie usiedliśmy obok siebie na
kanapie. Nie milczeliśmy. Zbyszek od razu zaczął rozmowę, łapiąc mnie za dłoń i
delikatnie głaszcząc ją kciukiem.
- Wiem, ze Ty ciągle się boisz i wahasz, ale pozwól mi
zaistnieć w Twoim życiu.
- Zibi.. – przerwałam mu.
- Poczekaj, teraz ja mówię – uśmiechnął się – chcę
spędzać z Tobą każdy dzień. Budzić się i zasypiać przy Tobie. Chce byś przy
moim boku stała się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Kocham Cię…
Uniosłam kąciki warg do góry zarzucając ręce na szyję
Bartmana. Przylgnęłam całkowicie do jego klatki piersiowej wdychając zapach
jego perfum. Zapach, który zapamiętam chyba na zawsze.
- Chyba wreszcie dojrzałam do tego uczucia – szepnęłam nie
odrywając się – a przynajmniej postaram się dojrzeć.
Poczułam jego dłoń na moim policzku. Kciukiem uniósł mój
podbródek. Jego miękkie wargi naparły na moje z nadzwyczajną delikatnością,
subtelnością i namiętnością. Oddawałam każdy pocałunek, pragnąc by ta chwila
nigdy się nie skończyła.
W porę zorientowałam się, że i mnie może spotkać
szczęście. Pomimo tego, że w mojej głowie krążyło mnóstwo wątpliwości i
sprzecznych myśli odważyłam się wykonać krok do przodu. I choć nie wiem co
przyniesie jutro, trwam obecną chwilą.
Długo siedzieliśmy na kanapie. Przylegałam plecami do
jego torsu i bawiłam się jego prawą dłonią, w czasie gdy on oddechem rozwiewał
pasma moich włosów, podśmiewując się pod nosem.
- Teraz już nigdy Cię nie zostawię – oznajmił z naturalną
dla niego pewnością siebie.
- Przykro mi panie Bartman, ale czas iść spać – wstałam i
wyciągnęłam do niego dłoń – czyli musisz już iść do domu.
- Chyba masz rację – pokręcił głową, po czym z fotela
zabrał swoją bluzę.
Otworzyłam na rozcież drzwi do mieszkania, ale Zbyszek
nie miał w planach szybkiego opuszczenia moich czterech kątów.
- Będę cholernie tęsknił – mruknął, przytulając mnie i
całując w czoło.
- Zibi, to tylko noc – zaśmiałam się popychając go w
stronę wyjścia – dobranoc – pomachałam mu na pożegnanie, gdy powoli schodził po
schodach.
-Dobranoc – wrócił się, po czym wpił się moje usta.
Gdy tylko jego sylwetka zniknęła piętro niżej, zamknęłam
drzwi mieszkania i z komody wygrzebałam mój pamiętnik. Dziś przełomowy dzień
mojego życia.
„Każdy ma prawo do szczęścia, a ja właśnie
pojęłam istotę tego szczęścia.
Odwaga to od teraz moje drugie imię.
I to wszystko dzięki Tobie Zbyszku.
Kiedyś, gdy zdobędę się na jeszcze większą
odwagę pokaże Ci te zapiski.
A Ty wtedy się uśmiechniesz i powiesz jak
bardzo mnie kochasz.
Tak będzie, zobaczysz”
***
kolejny rozdział.
kolejne przełomy.
kolejne nierealistyczne sytuacje.
że też w moim życiu nie może być tyle miłości.