Tydzień później z przyklejonym do twarzy uśmiechem
wysiadłam pod jednym z warszawskich domków jednorodzinnych. Zbyszek jak na dżentelmena przystało podał mi
w dłoń, a w drugiej trzymając nasz bagaż, prowadził do drzwi.
Przyjechaliśmy dzień wcześniej, aby uniknąć szykowania
się na ostatnią chwilę. Bartman przestrzegł mnie przed wszystkimi swoimi
wścibskimi ciotkami, czekającymi tylko na nowy kąsek do plotkarskiego pożarcia,
którym ewidentnie miałam stać się ja.
- Wiem, że to może
dzieję się szybko i w ogóle – zaczął siatkarz gdy zbliżaliśmy się już do ganku –
ale witaj w moim rodzinnym domu.
Na jego twarzy wymalował się jeden z największych i
najszczerszych uśmiechów jakie kiedykolwiek widziałam. Wreszcie był naprawdę szczęśliwy.
- Dawno tu nie byłem – przyznał otwierając drzwi – Mamo!
Tato!
Gdy usłyszałam zbliżające się kroki serce zaczęło mi
mocniej bić, o wiele za mocno! Nogi zrobiły mi się jak z waty, na skórze
pojawiła się gęsia skórka, a ciało ogarnęły dziwne dreszcze. Czułam się słabo,
jakbym zaraz miała stracić przytomność i upaść na ciemne, mahoniowe panele.
- Zbyszku! Wreszcie przyjechałeś – około pięćdziesięcioletnia
kobieta wycałowała swojego syna, a trochę straszy od niej mężczyzna uścisnął
jego dłoń.
Rodzice.
- Też się cieszę, że Was widzę, ale pozwólcie, że Wam
kogoś przedstawię – wtrącił, gdy jego mam już miała wypuścić ze swoich ust
pokot słów.
- Ach tak, właśnie miałam pytać, kogo tu ze sobą
przywiozłeś! – klasnęła w dłonie lustrując mnie swoim bystrym spojrzeniem.
Zielone tęczówki zbadały każdą doskonałość i
niedoskonałość mojego ciała. Czułam jej wzrok na każdym milimetrze mojego
ciała.
- To jest Agnieszka – objął mnie delikatnie, lecz
jednakowo też i zaborczo – moja dziewczyna.
Przyznam, że pod ciężarem spojrzeń państwa Bartman nieco
się speszyłam. Nieco bardzo! Policzki pewnie płonęły mi już ogniem. Trwaliśmy w
napięciu i ciszy. Mierzyliśmy się spojrzeniami, jakbyśmy prowadzili na nie
swego rodzaju wojnę. Modliłam się, żeby ktoś w końcu przerwał to milczenie. I mimo,
że trwało ono kilka sekund, a nawet i zapewne milisekund, dla mnie była to cała
wieczność.
- Miło Cię poznać – pani (jak mi wcześniej powiedział
Zibi) Jadwiga wyściskała mnie chyba za wszystkie czasy.
Pierwsze koty za
płoty.
Pan Leon również nie szczędził uścisków.
- Pierwszy raz witam dziewczynę mojego syna – tłumaczył swojej
małżonce, która ze śmiechem wytykała mu zdradę.
- To może idźcie się odświeżyć, a ja podam obiad –
zaproponowała Jadwiga – przygotował Twój pokój Zbysiu. Wystarczy Wam jeden, czy
szykować drugi?
- Niech się pani nie kłopocze – szybko odmówiłam.
- Kochanie to już nie te czasy, co zakochani w dwóch
pokojach śpią – rzucił Leon podszczypując swoją małżonkę w bok.
- Masz rację. No niech będzie. Zbysiu przygotowałam Twoją
ulubioną pieczeń! – pociągnęła za policzki siatkarza, po czym zniknęła w
kuchni.
- Maminsynek! – zaśmiałam się, gdy przekroczyliśmy już
próg jego sypialni.
Ciemnoniebieskie ściany. Duże łóżku. Drewniane biurko,
szafa i komoda. Na ścianach pełno dyplomów, pucharów i statuetek. Ach i duże
okno, ukazujące piękny sad za domem.
- Odszczekaj to! -
zażyczył sobie przymykając nogą drzwi i odstawiając na bok walizkę.
- W samochodzie została jeszcze moja sukienka i twój garnitur
– zmieniłam temat.
- Odszczekaj to – powtórzył zbliżając się do mnie.
- A co jeśli nie? – skrzyżowałam ręce na wysokości klatki
piersiowej i powoli wycofywałam się do tyłu.
Ścinana.
- Zapędziłaś się w kozi róg – parsknął śmiechem rzucając
się w moim kierunku niczym hiena na padlinę.
- Zmieniasz się w wilkołaka? – uniosłam brwi do góry.
- Chciałabyś – rzucił napierając swoimi wargami na moje.
W odwecie przygryzłam jego dolną wargę i błyskawicznie
wyswobodziłam się z jego objęć. Zaczęliśmy ganiać się po całym pokoju,
przewracając się o rzucane w swoją stronę poduszki po około 10 minutach
skapitulowałam i zmęczona opadłam na łóżko. Chwilę później obok mnie spoczął
także i Zibi. Podwinął do góry moja koszulkę. Palcem zaczął kreślić na brzuchu
jakieś niezidentyfikowane przeze mnie wzorki,.
- Nudzi Ci się maminsynku? – uniosłam się do góry
mierzwiąc dłonią jego włosy.
- Znowu zaczynasz? – również się podniósł i wykonując
jeden zwinny ruch, zawisnął nade mną.
Tym razem przygryzłam swoją wargę widząc jak Bartman
coraz bardziej nachyla się nade mną. I znów jego miękkie wargi spoczęły na
moich. I znów poczułam szalejące w brzuchu motyle, a na rękach pojawiła się
gęsia skórka.
- Ja Ci chyba jeszcze czegoś nie pokazywałem! – zerwał się
na równe nogi i podbiegł do walizki – zamknij oczy – zarządził.
Przysłoniłam oczy dłońmi. Kilka sekund później poczułam
coś ciężkiego na mojej szyi.
- Możesz już otworzyć.
Spojrzałam w dół, a widząc złoty medal uśmiechnęłam się
szeroko.
- Medal jest dla Ciebie, a statuetkę oddam rodzicom –
oznajmił ściskając w dłoniach swoją nagrodę indywidualną.
- Nie mogę tego przyjąć. Przecież to Twój medal –
zaczęłam zdejmować krążek.
- Wygrałem go z myślą o Tobie. To Ty dałaś mi siłę aby
walczyć.
Utkwił swoje przeraźliwie zielone tęczówki w moich
oczach. Ułożyłam dłonie na jego policzkach zostawiając na jego ustach namiętny
pocałunek.
- Chyba muszę częściej przynosić Ci medale – zaśmiał się
znów zatapiając się w moich wargach.
Obiad upłynął nam w miłej atmosferze. Zbyszek opowiadał o
zgrupowaniach w Spale i Lidze Światowej. Na prośbę matki wspomniał również o
naszym pierwszym spotkaniu w sklepie Cecylii. Pan Leon prawie popłakała się z
rozpierającej go dumy, gdy syn wręczył mu statuetkę.
Po obiedzie wybraliśmy się z Zibim na spacer po okolicy. Słońce
świeciło niemiłosiernie. Nasunęłam na oczy okulary przeciwsłoneczne i starałam
się dorównać kroków siatkarza, które jak się domyślacie były dwa razy dłuższe
od moich.
***
Wow, melduje się z 38!
Wymęczoną i o niczym 38!
Sylwester już jutro.
Przydałoby się podsumować moje pokręcone życie.
Ciekawe czy znajdą się do tego chęci i przy 2013 potawie "plus", czy "minus".
A u Was jak?
Świetujecie w gronie znajomych czy przed telewizorem?
Rok był udany? Czy bardziej zmierzał ku apokalipsie własnego życia?
Pozdrawiam,
M.
Ps. Oby 2014 był o wiele lepszy, nie tyle co dla mnie i Was, a dla naszych siatkarzy!